I'm not a robot

CAPTCHA

Privacy - Terms

reCAPTCHA v4
Link




















I'm not a robot

CAPTCHA

Privacy - Terms

reCAPTCHA v4
Link



















Open text

Od autora: HISTORIA PSYCHOLOGICZNA „ROZDROGA” Anna Jasnaja, Władimir Czepowoj W tej chwili, gdy większość ludności Ukrainy znajduje się w krytycznym stanie depresji i niedowierzania, jest to książka jest aktualna. Autorom udało się znaleźć klucz do odrodzenia duchowości i odpowiedzieć na główne pytania naszych czasów: jaki jest sens życia? Jak odnaleźć harmonię i odnaleźć swoją drogę na tej ziemi. Autorzy książki w łatwej i przystępnej formie narracji z ekscytującą mistyczną fabułą proponują oryginalną hipotezę Sensu Życia, odkrywają Formułę Szczęścia i dotykają istotnego dla większości ludzi tematu Wyboru. Media o „Rozdrożu”: „Powieść psychologiczna „Rozdroża” ma dziś wszelkie szanse stać się bestsellerem i zyskać ogromną popularność.” Gazeta „Obzor”, 10 września 2008 r. „Rozdroża” nazywane są ukraińskim przełomem filozoficznym, mogącym przyćmić badania Paulo Coelho. „Przewodnik telewizyjny”, 6 – 12.10.2008. „Historia psychologiczna tych autorów została już nazwana „ukraińską wersją Coelho”. Sama tego typu literatura na świecie może się zmienić na lepszą.” Gazeta „Wieczór Kijowski”, 11.10. 2008 „W tym dramacie psychologicznym autorzy pomieszali rzeczywistość z mistycyzmem... i pokazali, że przykazania Boże, prawdy wielkie i wieczne, są swego rodzaju szyfrem danym nam wszystkim.” Gazeta Dzienna, 31.10. 2008 „W opowiadaniu „Rozdroża” poznasz sytuacje, które prawdopodobnie są Ci znane, ale co ważniejsze, znajdziesz ich rozwiązanie. Magazyn „Profilaktyka”, listopad 2008 „Jak określić sens życia, znaleźć przepis na szczęście i rozwiązać kwestię wyboru – o tym wszystkim dowiecie się na łamach pasjonującej powieści mistycznej znanego ukraińskiego wydawcy i popularnego dziennikarza .” Magazyn "Domowe Ognisko", listopad 2008 "Książka przyda się każdemu, kto szuka odpowiedzi na metafizyczne pytania dotyczące egzystencji, a także jako narzędzie edukacyjne dla młodych ludzi." Gazeta „Komsomolskaja Prawda na Ukrainie”, 06.11.2008 „Wreszcie krajowi autorzy rzucili wyzwanie samemu Paulo Coelho!... Źródłem stylistycznym są książki o technologiach osiągania sukcesu. A „Rozdroża” śmiało można zaliczyć do w tej serii”. Magazyn „Polityk – Klub”, listopad 2008 HISTORIA PSYCHOLOGICZNA „ROZDROŻA” Anna Jasnaja, Władimir Czepowoj Właśnie teraz, gdy większość społeczeństwa Ukrainy znajduje się w krytycznym stanie depresji i niedowierzania, ta książka jest aktualna. Autorom udało się znaleźć klucz do odrodzenia duchowości i odpowiedzieć na główne pytania naszych czasów: jaki jest sens życia? Jak odnaleźć harmonię i odnaleźć swoją drogę na tej ziemi. Autorzy książki w łatwej i przystępnej formie narracji z ekscytującą mistyczną fabułą proponują oryginalną hipotezę Sensu Życia, odkrywają Formułę Szczęścia i dotykają istotnego dla większości ludzi tematu Wyboru. Media o „Rozdrożu”: „Powieść psychologiczna „Rozdroża” ma dziś wszelkie szanse stać się bestsellerem i zyskać ogromną popularność.” Gazeta „Obzor”, 10 września 2008 r. „Rozdroża” nazywane są ukraińskim przełomem filozoficznym, mogącym przyćmić badania Paulo Coelho. „Przewodnik telewizyjny”, 6 – 12.10.2008. „Historia psychologiczna tych autorów została już nazwana „ukraińską wersją Coelho”. Sama tego typu literatura na świecie może się zmienić na lepszą.” Gazeta „Wieczór Kijowski”, 11.10. 2008 „W tym dramacie psychologicznym autorzy pomieszali rzeczywistość z mistycyzmem... i pokazali, że przykazania Boże, prawdy wielkie i wieczne, są swego rodzaju szyfrem danym nam wszystkim.” Gazeta Dzienna, 31.10. 2008 „W opowiadaniu „Rozdroża” poznasz sytuacje, które prawdopodobnie są Ci znane, ale co ważniejsze, znajdziesz ich rozwiązanie. Magazyn „Profilaktyka”, listopad 2008 „Jak określić sens życia, znaleźć przepis na szczęście i rozwiązać kwestię wyboru – o tym wszystkim dowiecie się na łamach pasjonującej powieści mistycznej znanego ukraińskiego wydawcy i popularnego dziennikarza .” Magazyn „Domowe Palenisko”, listopad 2008 „Książka przyda się każdemu, kto szuka odpowiedzi na metafizyczne pytania tematużycia, a także jako pomoc edukacyjna dla młodych ludzi.” Gazeta „Komsomolskaja Prawda na Ukrainie”, 06.11.2008 „W końcu krajowi autorzy rzucili rękawicę samemu Paulo Coelho!... Pierwotnym źródłem stylistycznym są książki o technologie umożliwiające osiągnięcie sukcesu. A „Rozdroża” śmiało można zaliczyć do tego cyklu.” Magazyn „Polityk – Klub”, listopad 2008. HISTORIA PSYCHOLOGICZNA „ROZDROŻA” Anna Jasna, Władimir Czepowoj Właśnie teraz, gdy większość ludności Ukrainy jest w stanie krytycznym depresji i niewiary, jest istotna w tej książce. Autorom udało się znaleźć klucz do odrodzenia duchowości i odpowiedzieć na główne pytania naszych czasów: jaki jest sens życia. Jak odnaleźć harmonię i odnaleźć się na tej ziemi. Autorzy książki przedstawiają oryginalną hipotezę Sensu Życia w łatwej i przystępnej formie narracji z fascynującą mistyczną fabułą, odkrywają Formułę Szczęścia i poruszają temat Wyboru, który jest istotny dla większości ludzi o „Rozdrożach”: „Powieść psychologiczna „Rozdroża” ma dziś wszelkie szanse stać się bestsellerem i zyskać dużą popularność.” Gazeta „Obzor”, 10 września 2008 „Rozdroża” nazywane są ukraińskim przełomem filozoficznym, mogącym przyćmić badania Paulo Coelho.” „Przewodnik telewizyjny”, 6 - 12. 10. 2008. „Historia psychologiczna tych autorów została już nazwana „ukraińską wersją Coelho”. Sama tego typu literatura na świecie może się zmienić na lepszą.” Gazeta „Wieczór Kijowski”, 11.10. 2008 „W tym dramacie psychologicznym autorzy pomieszali rzeczywistość z mistycyzmem... i pokazali, że przykazania Boże, prawdy wielkie i wieczne, są swego rodzaju szyfrem danym nam wszystkim.” Gazeta Dzienna, 31.10. 2008 „W opowiadaniu „Rozdroża” poznasz sytuacje, które prawdopodobnie są Ci znane, ale co ważniejsze, znajdziesz ich rozwiązanie. Magazyn „Profilaktyka”, listopad 2008 „Jak określić sens życia, znaleźć przepis na szczęście i rozwiązać kwestię wyboru – o tym wszystkim dowiecie się na łamach pasjonującej powieści mistycznej znanego ukraińskiego wydawcy i popularnego dziennikarza .” Magazyn "Domowe Ognisko", listopad 2008 "Książka przyda się każdemu, kto szuka odpowiedzi na metafizyczne pytania dotyczące egzystencji, a także jako narzędzie edukacyjne dla młodych ludzi." Gazeta „Komsomolskaja Prawda na Ukrainie”, 06.11.2008 „Wreszcie krajowi autorzy rzucili wyzwanie samemu Paulo Coelho!... Źródłem stylistycznym są książki o technologiach osiągania sukcesu. A „Rozdroża” śmiało można zaliczyć do w tej serii”. Magazyn „Klub Polityczny”, listopad 2008. Powieść psychologiczna „ROZDROWIE”: uznany bestseller lat 2008-2010. Autorka - Anna Yasnaya WYCIĄG OPOWIEŚCI PSYCHOLOGICZNEJ „ROZDROŻE” ROZDZIAŁ 1 WIDOK - Jak się czujesz? – zapytał lekarz od progu, nie odrywając wzroku od zdjęć. „No cóż, to wszystko, przybyliśmy!” – ciężkie przeczucie uderzyło w głowę jak strzał, a po plecach przebiegł nieprzyjemny dreszcz. „To normalne!”. – Klim odpowiedział nieco wyzywająco i usiadł na pomocnie podniesionym dla niego krześle w biurze. - I co? ....- Masz ochotę na coś do picia?...Wody, a może herbaty? – zasugerował Iwan Iwanowicz zdezorientowany, wyraźnie rozciągając czas. - No cóż, doktorze, czy przeżyję? – ignorując pytanie, Klim zapytał celowo wesoło, próbując zwrócić na siebie uwagę kierownika oddziału onkologii. „Klimenty Aleksandrowicz” – powiedział lekarz po chwili wahania – „Dokładne badanie, któremu zostałeś poddany, pozwoliło uzyskać pełny obraz mózgu i postawić ostateczną diagnozę… „No więc” ponownie zrobił zdjęcia i w roztargnieniu obracając je w dłoniach, ponownie położył je na stole. – Skan mózgu i tomografia komputerowa wykazały, że masz nowotwór złośliwy. Uwierz mi, do ostatniej chwili liczyłem, że się mylę... - Czyli mam raka? – Klim zadał pytanie retoryczne, kładąc wyraźny nacisk na ostatnie słowo. W powietrzu czuć było pełną napięcia pauzę. Przez jakiś czas patrzyli na siebie w milczeniu. – Jak długo? – Klim jako pierwszy przerwał złowrogą ciszę. - Pod względem? – zapytał lekarz wyciągając rękęszklanka wody dla bladego pacjenta. - Ile mi jeszcze zostało? – zapytał ostro Klim, biorąc głęboki łyk. – Tylko bądźmy konkretni i bez owijania w bawełnę. Muszę to wiedzieć.” „Nikt o tym nie wie” – odpowiedział Iwan Iwanowicz z głębokim westchnieniem – „niestety stracono mnóstwo cennego czasu i zbyt długo ignorowałeś pierwsze objawy charakterystyczne dla początkowego etapu”. Trzeba było znosić ciągłe bóle głowy przez cały rok i nie zwracać uwagi na nudności! OK... Zdecydujmy coś. - Na jakim etapie jestem teraz? – przerwał Klim, patrząc uważnie w zmęczone oczy lekarza. „Trzeci”. Jesteś dość mądrą i silną osobą, więc sam doskonale rozumiesz, co to oznacza... Oczywiście najbardziej optymalną opcją jest chirurgiczne usunięcie guza. Biopsję wykonuje się jednak głównie we wczesnych stadiach choroby oraz po wcześniejszej radioterapii lub chemioterapii, na którą nie mieliśmy czasu. - Porozmawiajmy po rosyjsku! - przerwał Klim, szybko spacerując po biurze kierownika, - czyli nie otworzysz mi czaszki, dzięki Bogu? - Niestety, Twój guz jest zbyt zaawansowany i bardzo trudny do całkowitego usunięcia. Nie jestem gotowy podjąć takiego ryzyka. Klim Aleksandrowicz, proszę cię, usiądź i uspokój się... - Tak, już prawie jestem spokojny! - Klim krzyknął ostro i natychmiast umilkł: - Przepraszam, doktorze, po prostu nie ogłaszają na mnie codziennie wyroku śmierci... - Ale ja wam tego nie ogłaszam! - powiedział Iwan Iwanowicz, - Masz młode i mocne ciało - będziemy walczyć! Zatem, aby zmniejszyć masę guza, przepiszemy chemioterapię, a następnie, aby poprawić wyniki, spróbujemy włączyć radioterapię. Od jutra zaczniemy podawać Ci leki hormonalne, a teraz przepiszę Ci też leki przeciwbólowe....- I truciznę curaru. Tak, więcej! – Klim zaśmiał się nerwowo. Zaczął do niego docierać sens tego, co się działo, choć wszystko to przypominało raczej ciągły koszmar, który z jakiegoś powodu nie miał końca „Słuchaj”. Miałem w swojej praktyce kilka uderzających przypadków...” – powtórzył entuzjastycznie lekarz, wyraźnie nastawiając się na metodę operacyjnej rehabilitacji psychologicznej. - Więc oto jest. Kiedy jeden z moich pacjentów, jeszcze stosunkowo młody i energiczny mężczyzna, dowiedział się, że ma raka, od razu całkowicie stracił smak życia. Natychmiast wyszedł z pracy, porzucił wszystkie swoje sprawy i godzinami siedział z pustym spojrzeniem przed telewizorem. Bez względu na to, jak bardzo rodzina i przyjaciele się starali, nic nie było w stanie go zainteresować – pożegnał się już z życiem. Ten człowiek zmarł kilka miesięcy później w pobliżu telewizora, i to mimo, że operacja i radioterapia zakończyły się sukcesem. - I jest zupełnie odwrotny przykład! – Iwan Iwanowicz szybko kontynuował, wychwytując krzywy uśmiech Klima. – Rokowania dotyczące przeżycia i leczenia drugiego pacjenta nie różniły się od poprzedniego – być może jego przypadek był nawet nieco bardziej skomplikowany… Ale! Reakcja tego człowieka na chorobę była zupełnie inna. Radion w czasie choroby całkowicie zrewidował cały swój system wartości życiowych. Pracował jako agent handlowy: często podróżował, zawsze się gdzieś spieszył i, jak sam mówi, nigdy nie miał okazji nawet „tylko podziwiać przyrody”. Nie, nie zaprzestał swojej działalności. Kontynuując aktywną pracę, odbudował swoje życie w taki sposób, aby starczyło mu czasu na leczenie, na pracę oraz na radości i udogodnienia, których zawsze sobie odmawiał. I co myślisz? Bardzo szybko i skutecznie przeszedł cały cykl leczenia, a po pewnym czasie objawy jego choroby praktycznie zniknęły! Teraz jesteśmy przyjaciółmi rodziny” – dodał z dumą Iwan Iwanowicz. - Dlaczego mi to wszystko mówisz? – zapytał zirytowany Klim, wyzywająco zapinając marynarkę i wstając z krzesła. - Efekt „placebo”, przyjacielu, to wspaniała rzecz! - powiedział przekonująco lekarz, patrząc mu uważnie w oczy - Nawet oficjalna medycyna uznała fakt istnienia cudownego wyzdrowienia, zwanego „spontanicznym”, które następuje w wyniku jakichś niewidzialnych mechanizmów lubprocesy zachodzące w ciele, a dokładniej w psychice, w podświadomości człowieka. Musisz zmobilizować wszystkie swoje wewnętrzne zasoby, a wtedy prawdopodobieństwo wyzdrowienia znacznie wzrasta. Odpowiedzialność pacjenta sięga znacznie dalej niż tylko przestrzeganie wszystkich zaleceń lekarskich. Klim, od tej chwili musisz brać czynny udział w walce o życie i... brać na siebie odpowiedzialność. Twoim obowiązkiem jest przeanalizowanie lub nawet zrewidowanie tych pomysłów i uczuć, które osobiście uniemożliwiają ci walkę o życie. Wybaczycie mi ten może nie do końca trafny wykład, ale litość tu nie pomoże... - A już najmniej mi to potrzebne! – warknął Klim, zamiast się pożegnać.********************************************* ****** ************************* Szedł z włączonym Avopilotem. Szedł długo i powoli. Gdzie? Po co? Nie wiedział, a raczej nie rozumiał. Po raz pierwszy w życiu nie miał pojęcia, dokąd idzie! Chaotyczna, chaotyczna i nieuporządkowana praca mózgu zagłuszyła ostry atak bólu głowy. „Co za głupota! To absurdalny wypadek! To się nie zdarza... MNIE TO NIE MOŻE SIĘ PRZYDARZYĆ!!! NIGDY!!!" „No cóż, stało się! – szepnął wewnętrzny głos, nie bez szczypty ironii. – A ty myślałeś, że u ciebie wszystko jest czyste i gładkie! Ale na ciebie daj czerwony sygnał stopu…” – Idiota! Zmęczony życiem?! – krzyknął ze strachu kierowca, zagłuszając przeszywający pisk hamulców. Klim patrzył obojętnie na żółte reflektory samochodu, praktycznie wtopione w bok i zupełnie nie na temat przypomniał sobie, że dzisiaj musiał odebrać swojego Jeepa ze stacji. To było konieczne….To było konieczne…. - Brownowskie ruchy burz słownych nasiliły się w mojej głowie. Tak, NIC już nie jest potrzebne! I nie jest już nikomu nic winien. I nie będzie musiał. WKRÓTCE. Klim NIGDY nie znalazł się w głębi starego parku, znanego mu z dzieciństwa. Zatrzymał się i natychmiast obudził, jakby z długiego zapomnienia. Park tchnął ciszą i spokojem, niezakłóconym żadnym obcym dźwiękiem. Pozostałości złotej jesieni powoli krążyły na świeżym powietrzu w postaci srebrzystych pajęczyn pozostałych po „indyjskim lecie” i żółtych liści uwolnionych z gałęzi. „Ostatniej jesieni…” - współczująca podświadomość wymruczała dobrze znany wers z repertuaru DDT. - A ta jesień naprawdę okazała się moją OSTATNĄ! – pomyślał Klim i nagle krzyknął. Był to przeszywający i straszny krzyk zranionego zwierzęcia, dochodzący z głębi jego serca, który rozerwał ciszę na strzępy i upadł na ziemię z całą stertą pożółkłych liści. Gdzieś w oddali niespokojne wrony zareagowały niepokojąco i rozproszyły się ze strachu w różnych kierunkach od wierzchołków drzew. Odpuść trochę. Dawno, dawno temu, u zarania młodości, rozładowywał w ten sposób nagromadzone napięcie - poszedł daleko w las i krzyczał w pustkę, aż do całkowitego wyczerpania, aż poczuł całkowitą ulgę i wyzwolenie od negatywnych emocji. Odetchnął głęboko i poczuł w kieszeni zmiętą paczkę papierosów. Okazało się, że jest pusty. - Cholera! – Klim zaklął. Przed spazmami chciałam zapalić... - Ale skoro zostały jeszcze jakieś pragnienia, to znaczy, że wciąż żyję - Anu, hoo! – krzyknął głośno, kierując polecenie do własnego, gotującego się z napięcia mózgu. – Ostatni, nie ostatni – co to do cholery za różnica? Nie wystarczyło popaść w sentymentalną głupotę i przedwcześnie rozprostować nogi, jak ten maruder przy telewizorze – A więc! Podsumujmy” – starał się ze wszystkich sił zaprowadzić w głowie względny porządek. – Delikatnie mówiąc, diagnoza oczywiście jest zła… Ale nadal funkcjonuję normalnie i nie straciłem zdolności myślenia i działania. A to, że przegapiliśmy czas na operację... Na lepsze! Sam Doktor powiedział, że konsekwencje mogą być najbardziej nieprzewidywalne i lepiej przeżyć przydzieloną resztę w zdrowym stanie niż w stanie wegetatywnym. - To wyszło zabawnie! Jeszcze dziś rano nie mogłam sobie nawet wyobrazić, że za kilka godzin będę dręczyć się pytaniem: jak spędzić pozostały czas? Oto właśnie ta nieprzewidywalność życia... – pomyślał Klim już spokojniej, kupując papierosynajbliższy kiosk. Od aktywnego ruchu i gwaru ludzi panującego poza parkiem stał się bardziej pewny siebie i wygodny - ponownie zanurzył się w znajomym sobie świecie i stopniowo zaczął zyskiwać umiejętność myślenia i analizowania. - Zastanawiam się, co robi człowiek, gdy dowiaduje się, że jego licznik jest włączony i przenikliwie tyka, odliczając ostatnie dni, godziny, minuty i sekundy życia? – zadawał sobie pytanie Klim, z przyjemnością wypuszczając w powietrze szare kręgi dymu papierosowego. – Ile istnieje modeli zachowań, ile różnych sytuacji! Z pewnością większość ludzi upija się jak cholera i płacze w poduszki; ktoś pisze testament i pisze listy pożegnalne, ktoś „przychodzi do Boga” i resztę swoich dni spędza w stanie czci świętego męczennika, ktoś wreszcie rzuca się w całą powagę… Moje działania? Nie będę płakać - to na sto procent, nie ma do kogo pisać listów i nie podoba mi się to, ale rzucanie się w trudne sytuacje - i tak je bierz, nie chcę w tym życiu! Kościół. Pomysł nie jest zły, ale... Wszystkie te spowiedź, komunie i oczyszczenia duchowe, o których lubi opowiadać moja mama, są dobrą rzeczą, ale bardzo odległą od mojego światopoglądu i postrzegania. Choć chyba szkoda, że ​​nigdy nie udało mi się nawiązać kontaktu z Wszechmogącym... Nagle Klim poczuł się, jakby od tego momentu brał udział w hazardowej grze ze Śmiercią, a ona nawet zaczęła go bawić. Wszedł do małej piwiarni i zamówił sobie szklankę piwa – czas stanął w miejscu, a on nagle zapragnął przedłużyć ten niezwykły stan „nicnierobienia”. Słabo oświetlona sala była przesiąknięta stęchłą mieszaniną oparów i taniego tytoniu. Gruba, powolna kelnerka o zaspanej twarzy leniwie strzepnęła popiół i okruszki z baru i postawiła przed nim pieniący się kieliszek. - A ich piwo to rzadki brud, a naczynia są źle umyte! – zauważył Klim, przyglądając się lepkim plamom na szkle. Wczoraj w żadnym wypadku nawet nie spojrzałby w stronę takiego lokalu, a gdyby w jakiejś restauracji podano mu drinka, który nie przypadł mu do gustu... Ale to było wczoraj. Klim znów uśmiechnął się do swoich myśli i zapalił papierosa, żeby zagłuszyć zjełczały tytoń dobrym tytoniowym smakiem piwa. Z jakiegoś powodu przypomniał sobie, jak całkiem niedawno, w dniu swoich urodzin, jeden towarzysz wzniósł toast: „Wreszcie jesteś równy Chrystusowi! To wymaga wiele, dlatego życzę Ci, abyś dokończył dzieło każdego prawdziwego mężczyzny – zasadził drzewo i wychował syna. A resztę już masz!” - Jestem głupcem! - pomyślał Klim - powiedzieli mi: nie świętuj takiej daty - to zły znak! Ale nie, jak zwykle dałem się ponieść... I co z tego? Nigdy nie posadziłam drzewa, a nawet nie udało mi się uwzględnić syna w swoich planach. Ale domy budował – błogosławiona pamięć! Klim wyróżniał się godną pozazdroszczenia umiejętnością szybkiego zebrania się w ekstremalnych sytuacjach i wyzwolenia całej ironii i sarkazmu, co pomogło mu nie pozostać długo w stanie krytycznym. Tutaj oczywiście okoliczności są nieco inne, ale jednak... O dziwo, śmierdząca knajpka i gorzkie piwo spisały się dobrze - włącznik przełączył się, świadomość się oczyściła, a Klim niezauważony przez siebie zwrócił dźwięk na swoją komórkę . Kto by w to wątpił – mnóstwo nieodebranych połączeń i odebranych wiadomości! Jak zwykle potrzebuje tego połowa miasta i jego odległe okolice. Klim odetchnął głęboko świeżym, ulicznym powietrzem, otrząsnął się z resztek odrętwienia i pewnie zatrzymał taksówkę. **************************************** ********** ****** Dzisiaj szef organizuje aukcję o niespotykanej hojności! – wyznała w biurowej kuchni młoda sekretarka Lidochka. - Odwołał spotkanie, nie żądał sprawozdań i zgodził się wypuścić mnie godzinę wcześniej bez swojego podpisu: „Na jakiej podstawie?” - ...Rachunki nawet podpisałem, nie patrząc! - odebrała główna księgowa Tamara Michajłowna, - lis nie żyje... - Nie relaksujcie się, dziewczyny - w rozmowie wtrąciła się menadżerka HR Irina, - Nie dzisiaj - jutro ta aukcja szybko się zakończy! Stalowy szef i ludzki humanizm to pojęcia nie do pogodzenia, Klim zamknął się w swoim biurze,rygorystycznie – rygorystycznie nakazując nie wpuszczać nikogo i nie łączyć się z nim telefonicznie, przynajmniej przez najbliższą godzinę. Przez kilka minut po prostu patrzył na siebie w lustrze, jakby po raz pierwszy widział swoje odbicie. Nie, nic się nie zmieniło... Z lustra spojrzał na niego nieco zmęczony, ale bardzo ciekawy młody człowiek: wysoki, dobrze zbudowany, o subtelnych, ale silnych rysach twarzy, na których szczególnie wyróżniały się bardzo wyraziste oczy - jasnoszare, dociekliwy i przenikliwy, jakby miał wszystko na oku. „Mówią, że pacjenci z nowotworem mają specjalną pieczęć” – pomyślał Klim, patrząc w swoje podwójne lustro, „ale nie, żadnych widocznych zmian… jeszcze…. „Pieczęć śmierci” – podpowiedział wewnętrzny głos i Klim wzdrygnął się, jakby pod wpływem ostrego ciosu. Odwrócił się od lustra i podszedł do biurka, wyciągając z szafki butelkę koniaku – ostatnio był to sprawdzony lek na nagłe ataki bólu. Pięćdziesiąt kropel przyjemnego ciepła rozpłynęło się po całym ciele, ale nie uwolniło go od ołowianego ciśnienia gdzieś w głębi głowy. „Wszystko obróci się w pył…” - zapomniane linie wymknęły się z podświadomości. - Lubię to? Nie widzieć, nie czuć, nie myśleć? Strach starannie przykrył go szarym kocem, a Klim poczuł, jak przez jego ciało przebiega mały, mrożący krew w żyłach dreszcz, przenikający każdą jego komórkę. Jeszcze nie wiedział, jak sobie z tym poradzić. Uczucie było nowe i przerażające, przed którym czuł się zupełnie bezbronny i bezradny, jak porzucone dziecko. On, Steel Boss, jest prezesem i prawowitym właścicielem dużej, dobrze prosperującej firmy, której nazwa kojarzyła się wszystkim z nieuniknionym sukcesem i zwycięstwem - „Victoria”. Do tego zwycięstwa szedł wiele lat, wcześnie rozpoczął karierę, robił szybkie postępy, aż w wieku 33 lat osiągnął to, o czym wielu w tym wieku dopiero zaczyna marzyć. Certyfikaty, dyplomy, nagrody... „Najlepsza firma inwestycyjno-budowlana”, „Sukces roku”…- Pozdrawiam…..! – Klim zaklął głośno i z całej siły uderzył pięścią w ścianę. - I czy to wszystko też się zrujnuje? Wszystkie jego sukcesy, zwycięstwa, osiągnięcia, zgromadzony kapitał.... Komu to wszystko teraz potrzebne i kto to dostanie? Jego matka, jedyna droga i kochająca osoba, która prawdopodobnie nie przeżyje jego śmierci? Do swoich tak zwanych zastępców i asystentów, którzy nie włożyli ani jednego mózgu ani cząstki swojej energii w rozwój firmy? A może oddasz wszystko kawałek po kawałku swoim ukochanym kobietom? Więc nie da się ich wszystkich zapamiętać i za co oni do cholery są kochani.... - Pieniądze, pieniądze, kapitał... Co to wszystko ma z tym wspólnego? Braki! Coś bardzo ważnego i ważnego w życiu, coś dla czego chyba warto było żyć; o który warto teraz walczyć... Ale o co chodzi? Jak się to nazywa i gdzie mogę to znaleźć? – myślał Klim gorączkowo, patrząc z dystansem na swoje krwawiące palce. -Chciałbym oddychać... Chciałabym głęboko odetchnąć i zrzucić z duszy kamień, który na nią spadł i naciska z całej siły. Może pod nim kryje się odpowiedź – DLACZEGO MUSISZ ŻYĆ? - Klimenty Aleksandrowicz, Pal Palych grozi, że wejdzie przez okno! - powiedziała przerażona Lidoczka łzawym tonem, nieśmiało pukając do drzwi i odganiając ciężkie myśli - twierdzi, że jest to pilna sprawa o znaczeniu państwowym. - Dobra, pozwól mu wejść, ale tylko drzwiami! – Klim skrzywił się z niezadowoleniem. „No więc jaki jest twój gorący temat dla republiki?” – zapytał ze złością, ściskając dłoń dyrektorowi wykonawczemu firmy. - Wszystko w porządku? – zapytał ostrożnie Trukhin, rzucając na stół duży plik dokumentów. – Od problemu podatkowego, czy nasz ukochany bank przyniósł nowe niespodzianki? - Paweł, nie mam żadnych problemów! – warknął Klim, „a jeśli, jak to ująłeś, pojawią się jakieś niespodzianki, to od razu je rozwiązuję”. A może nadal o tym nie wiesz? Przejdźmy do rzeczy. „OK, OK, Klim, tak przy okazji, to tylko ja…” Trukhin zawahał się ze wstydu, doskonale wiedząc, że takie zwężone i stalowe spojrzenie szefa nie wróży dobrze. – Po prostu jesteś dzisiaj trochę… zmartwiony.Tak, trochę się martwię, że naruszyłeś prywatność, której potrzebuję – odpowiedział ostro Klim i wziął pierwszą gazetę z pokaźnego stosu. – Jak rozumiem, były problemy z Neptunem? – zapytał po kilku sekundach, przeglądając dokument. - Jeśli to w ogóle można nazwać nakładkami! – Trukhin wypuścił powietrze i natychmiast oblał się potem. „Widocznie są duże problemy” – pomyślał Klim z dystansem, dokładnie przestudiowawszy już reakcje swojego towarzysza na różne sytuacje. Kiedy sprawy przybrały poważny obrót, gęsty i maślany Trukhin natychmiast zrobił się czerwony jak rak i natychmiast uwolnił się od strachu w postaci obfitego pocenia się. Bardzo nieprzyjemny obraz.....- No cóż... - Klim uparcie wiercił stalą zmrużone ze strachu oczy - Przegraliśmy ten przetarg! – Trukhin wypalił jednym haustem i zarumienił się jeszcze bardziej w oczekiwaniu na eksplozję. Klim nadal patrzył na niego w milczeniu. Korzystając z nieoczekiwanej pauzy, reżyser pośpiesznie przemówił: „Klimenty Sanych, wiem, jak ważny był ten obiekt dla Ciebie i dla nas wszystkich, ale sprawy przybrały zupełnie nieoczekiwany obrót i sytuacja nagle wymknęła się spod kontroli”. Jakaś duża zachodnia firma zajmująca się budową hoteli dowiedziała się, że taki kawałek ziemi „leży” na Krymie i w ostatniej chwili zablokowała naszego „Neptuna”. Dziś rano sam Oleinik oddzwonił, powiedział, że nie może się do Państwa dodzwonić, przeprosił i, z grubsza mówiąc, postawił nas przed „fakyu”. Skórka jest na sprzedaż! Rozumiem, że kupił go za importowane miliardy, ale fakt, że zawarliśmy już z nim umowę i uścisnęliśmy dłonie….. - I co z tego? – Klim powiedział spokojnie, skrycie ciesząc się. Oczy Trukhina rozszerzyły się ze zdziwienia. - A gdzie właśnie widziałeś, Paszo, ludzi, którzy potrafią zachować siłę uścisku dłoni i słowa? Beznadzieja, mówisz? Następnie natychmiast załatwijcie wszystkie sprawy związane z budową i spróbujcie czymś zająć i pocieszyć Astra-Novę, zanim zdążą ułożyć sobie plany napoleońskie. Po prostu zrelaksuj się, inaczej siedzisz jak początkujący jogin na paznokciach. Czasami tracą więcej! Prawdopodobnie, gdyby w tym momencie nad miastem przeleciało stado świń, Trukhin byłby znacznie mniej zaskoczony niż tym, co właśnie usłyszał i zobaczył. W takich przypadkach (choć zdarzały się one niezwykle rzadko) prezes, czyli Stalowy Szef, jak go nazywano na marginesie firmy, działał szybko, ostro i zdecydowanie. Natychmiast zwolnił nieodpowiednich pracowników (czy naprawdę uszło mu to na sucho?), powiadomił całą firmę i natychmiast przystąpił do działania, po czym, metodą haczykową lub krętą, wszelkie problemy zostały szybko rozwiązane. Znakomicie opanowując sztukę oratorską i wiedzę z zakresu psychologii człowieka, szef zawsze udawało mu się ujść na sucho i najtrudniejsze i zagmatwane sytuacje rozstrzygać na swoją korzyść. „A tutaj…” – pomyślał Trukhin ze zdziwieniem, patrząc na prezydenta, przypominającego cichego sfinksa na piedestale, „zero emocji i, co najgorsze, zero reakcji”. Wszyscy w firmie wiedzieli, jak ważna była ta transakcja dla szefa: budowa największego kompleksu hotelowo-rozrywkowego „Neptun” na żyznych ziemiach Krymu była zadaniem numer jeden w ciągu ostatnich kilku lat ich pracy. Ile umów na to zawarł Klim, ile negocjacji przeprowadził, pewnie dał jedzenie i napoje całemu rządowi Krymu... I jego zależnej firmie budowlanej Astra-Nova? Śpi i widzi siebie na „placu budowy stulecia!” Pewnie też o tym śnię! – Trukhin gorączkowo próbował znaleźć wyjaśnienie tak fenomenalnego zjawiska. „Swoją drogą, Paszo” – powiedział Klim, jakby nic się nie stało i całkowicie zadowolonym tonem – „zorganizuj tam naszych chłopaków na wieczór”. Dawno tak nie odpoczywaliśmy, jak ludzie! Zacznijmy od kasyna, a potem tam, gdzie dusza zapragnie. Idziemy do rana – traktuję cię! Trukhin w końcu zdecydował się przemówić: – Masz jakieś wakacje?! – wymamrotał, próbując oderwać się od krzesła. „Życie!” – Klim uśmiechnął się szeroko i poklepał oszołomionego pracownika po ramieniu. - Dobrze? Wyszliście sami czy zostali wyniesieni? – na samym korytarzu pierwszy, wymizerowany od napięcia, zaatakował TrukhinaZastępca Lewczenko w towarzystwie najbliższych współpracowników w szeregach. „Leva, przynajmniej tej nocy możesz spać spokojnie” – mruknął Trukhin, próbując dojść do siebie. - Dziś nas nie zwalniają, bo szef planuje huczną celebrację życia, na którą - oddychajcie głęboko - wszyscy jesteśmy zaproszeni! Oj, serce przeczuwa, że ​​coś jest nie tak... Widocznie Sanych postanowił w tak wyrafinowany sposób zorganizować firmowy pogrzeb. „No i „Neptun” poszedł pod wodę – podsumował w zamyśleniu Klim, pozostawiony sam w biurze i machinalnie odkładający papiery. do folderów. Dziś życie odsłoniło przed nim inną, nieznaną dotąd stronę. Okazuje się, że to, co przez wiele miesięcy było obsesyjną manią i wydawało się głównym celem życiowym, może pęknąć w ciągu jednej sekundy, niczym bańka mydlana. I do tego Iwan Iwanowicz musiał wypowiedzieć tylko trzy słowa... „Rak. Głowa. Mózg." – Natychmiast zasugerował pomocny głos wewnętrzny, zmęczony ostatnimi godzinami bezczynności. Klim poczuł, jak kościste i lodowate palce Strachu znów zaciskają się na jego szyi, a na głowę spadł mu ciężki nagrobek. „Moim zadaniem numer jeden jest to, aby nie być sam na sam ze swoimi myślami i włożyć wszystkie siły w pracę, nawet jeśli będę musiał udawać, że nadal mnie to wszystko obchodzi” – zdecydował stanowczo Klim, popijając kieliszek „obowiązkowego” koniaku. Ale doskonale rozumiał, że nic nie będzie takie samo jak wcześniej... „A tak to bywa z przyzwyczajenia: schrzanił z Neptunem i prawie na śmierć wystraszył Paszkę…” Klim zaśmiał się nerwowo. „Swoją drogą, o ŚMIERCI” – pomyślał od razu, ponownie napełniając szklankę – „on nie.” ja – i co stanie się z „Victorią”, kto dostanie „Astrę”? Są jak moje własne dzieci - tyle siły i energii włożono w nie! Nie ma komu nawet zaufać i komu oddelegować... – pomyślał Klim z rozpaczą. „Dostaną takiego słabego i tchórzliwego „ojczyma” jak Trukhin lub obłudnego i śliskiego Lewczenko, chyba że podły Skoryk poderżnie mu gardło; albo, co gorsza, wszystko się rozpadnie… Ale to wszystko jest dziełem mojego życia! – Klim uśmiechnął się gorzko – Chociaż po walce nie machają rękami! On sam był otoczony przez te wszystkie kameleony i kolczatki, myśląc, że łatwiej będzie je kontrolować. Zarządzanie, jak się okazało, jest naprawdę łatwiejsze, ale zaufanie... - Ech, Sema, Sema! Jakże miałeś rację! – powiedział głośno Klim i uniósł kieliszek w stronę niewidzialnego rozmówcy. – Za Twoją mądrość i przenikliwość, przyjacielu, i za moją śmiertelną głupotę!*********************************** ***********************************- Jesteś tu jeszcze? – zapytał sucho Klim, od niechcenia wyłączając telewizor z krzykiem na pełną głośność. -Gdzie powinienem być? „Nanoczka, urocza dwudziestotrzyletnia nimfa, która od pół roku odświeża kawalerską jaskinię, z kocim wdziękiem zeskoczyła z kanapy. - Mama. Jeśli się nie mylę, planowałeś się z nią spotkać od dawna. Zatem już najwyższy czas – odpowiedział Klim, nie zwracając uwagi na wybryki przyjaciela, wybierając z szafy świeżą koszulę na planowane przyjęcie. - U-u-u, tatuś dzisiaj nie jest w dobrym humorze! - dziewczyna wydąła pełne usta i podeszła do Klima, zalotnie kołysząc biodrami, - Znowu boli Cię głowa? Więc natychmiast cię wyleczę! – dziewczyna zagruchała uwodzicielsko, zachęcająco otwierając swój półprzezroczysty peniuar. Klim spojrzał na idealną formę swojej przyjaciółki i przesunął jej ręce na bok, „Dziękuję”. Wyleczę się. Jak ci minął dzień? „Od niedawna wdzięki Nanoczki przestały budzić w nim fantazje erotyczne, a dziś wywoływała na ogół słabo skrywaną irytację. - Wspaniały! – Nana ożywiła się, „Popływałam w basenie, pogadałam z Kirą i poszłam na zakupy”. Zakupy były po prostu świetne. Chcesz je zobaczyć? – zapytała dziewczyna, wskazując imponujących rozmiarów paczki rozrzucone po całym pomieszczeniu. „Jednak niczym mnie nie zaskoczyłeś i więcej nie zaskoczysz” – Klim przerwał jej impuls: „Weź konsekwencje swoich zakupów i przygotuj się na spotkanie z mamą”. Muszę pobyć sama - poważnie i na długo. - Czy masz kogos? – Pięknie wytatuowane brwiBabcie zmarszczyły brwi, pokazując wdzięczny mały palec u nogi. - Tak, jest... - Czy ją znam? „Nanoczka syknęła jak dziki kot i przeszła do ofensywy: „Nie wiesz!” I nie dowiesz się tego przez co najmniej kolejne pięćdziesiąt lat. Przynajmniej tego szczerze wam życzę” – odpowiedział spokojnie Klim, zarzucając marynarkę i idąc. - Głupiec! - Dziewczyna prychnęła - Nie żyją tak długo! - O to właśnie chodzi, kochanie! – Klim dodał sarkastycznie, wychodząc z mieszkania: „Klucze zostawisz u konsjerża”. I proszę, obejdziemy się bez bzdur i niepotrzebnej histerii! - Nawet nie zapytała o moje samopoczucie, no cóż, przynajmniej tak, dla przyzwoitości... – Klim zauważył dobrodusznie, odchodząc od frontowych drzwi. – Chociaż…Co tu jest zaskakującego? To nie ona cierpi! Poczuł wyraźną ulgę, gdy pozbył się skrupulatnego i upartego przyjaciela. – Trzeba to było zrobić dzisiaj! Oto wielki dzień wielkich zmian! – pomyślał Klim bez najmniejszych wyrzutów sumienia i wsiadł do służbowego samochodu. **************************************** ********** ****** - ....I już myślałem - tracimy Cię! – powiedział głębokim basowym głosem pijany Lewczenko, w swojski sposób ściskając Klima za ramiona. - Wyszedł Paszka - nie on, to wszystko, powiedział: łódź jest dla Neptuna i wszyscy schodzimy pod wodę! Klim, wiesz, jeśli będzie trzeba, to ja pierwszy złapię cię za gardło. – Napijmy się – zaproponował Klim, z trudem odrywając od niego przylegającego zastępcę. - Dlaczego pijemy? – zapytał podchmielony Wasiliew, dyrektor generalny Astry, który podczas kilkugodzinnej nieprzerwanej biesiady w klubie wzniósł wszystkie znane mu toasty, ale nie rozumiał prawdziwego powodu tak dużego zgromadzenia. - Na całe życie, Siergiej, znasz to słowo - ŻYCIE? – powiedział głośno Klim, rozlewając zawartość kolejnej szklanki. Potężna dawka alkoholu wreszcie spełniła swoją miłosierną misję: wyparła ból głowy, przytępiła rozpaloną świadomość i w szaleńczym rytmie zmieszała się z monotonnym hałasem klubu. – Czasami warto pamiętać o ŻYCIU... Czy kiedykolwiek o tym myślałeś? Pamiętaj, zanim ona się od Ciebie odwróci....- No cóż, dla niej! – podchwycił pomocny Lewczenko, nie rozumiejąc znaczenia toastu, i od razu dodał pochlebnie: – I za nasz ogólny zespół doradców – za ciebie, szefie, za twoje ciągłe szczęście! - Twoim zdaniem nigdy mnie nie zdradziła? – zapytał Klim, nachylając się do swojego asystenta. „Kto?” – zapytał zdziwiony Lewczenko. - Szczęście? Tak, nikt i nic Cię nie zmieni, Klim! Jesteś naszym ulubieńcem losu, ulubieńcem kobiet i fortuny. „Och, oszczędź mi, Leva, tego słodkiego patosu” – Klim poczuł, że stara irytacja znów zaczyna przebijać się przez odurzoną mgłę. Większość z tych przyjaciół - towarzyszy - to specyficzni nałogowcy, hipokryci i tchórze... Piją na jego koszt i żyją na jego koszt, trzymając za plecami kamień na wszelki wypadek... - Tak, los naprawdę rozpieszcza mnie – zauważył ironicznie Klim – hojnie skróciła mój czas na tym bagnie… – Czyli „na koniu”? - Trukhin zinterpretował to zdanie na swój sposób, nalewając pozostały alkohol do kieliszków. - Otóż to! – zawołał Klim – i zabierz to na jutrzejszą herbatę albo na kwiaty dla żony – wepchnął do kieszeni plik dolarów wygranych godzinę temu w klubowym kasynie – Nieważne – powiedziałem sobie! - powiedział zdumiony Paweł, patrząc na pieniądze - mówisz poważnie?... Cóż, jeśli ta rzecz jest już dla ciebie zbędna! Leva mówi prawdę – jest szczęściarzem! A w kasynie wygrywasz za jednym razem gruby jackpot i nie liczysz pieniędzy.... - Ale teraz liczę coś innego, coś o wiele ważniejszego niż ta zgniła „kapusta” - ale ty tego nie robisz jeszcze tego nie rozumiem... - Hurra! „Na koniu” dla naszego anioła stróża! – ryknął Trukhin, szybko przenosząc szczęście, które go nagle spotkało, do wewnętrznej kieszeni marynarki. „Ale teraz naprawdę przydałby mi się mój własny anioł” – pomyślał Klim, żegnając się z nudnym towarzystwem z ulgą, „coś w rodzaju osobistego. strażnika, aby osłonił mnie swoim białym skrzydłem.” i uniósł je wysoko w niebo... „No więc zaczyna się nowy atak melancholii” – słuchał siebie ostrożnie – „ale teraz szybko go uśpimy”.obie łopatki” – podsumował i ruszył w stronę baru. „Co za poważny i samotny przystojny mężczyzna!” – krągła brunetka w jaskrawoczerwonej sukience – uosobienie podstawowych, naturalnych instynktów – swobodnie usiadła obok niego przy barze, otulając go odurzającą chmurą drogich perfum. „Nie będę miała nic przeciwko, jeśli mnie czymś poczęstujesz” – zagruchała seksualnie piękność, lekko dotykając dłoni luksusowym rozmiarem pięć, który pękał, chcąc uwolnić się z odsłaniającego dekoltu. Klim szybko zerknął na piękną nieznajomą i zatrzymując się na jej nierealistycznie dużych i szkarłatnych ustach, jak świeża krew, wymamrotał niewyraźnym językiem: „Chodźmy!” Zajmę się tobą w domu. - Jak masz na imię? – zapytał, leżąc na łóżku i nalewając do kieliszków chłodne Martini. „Czego chcesz?” - mruknęła piękność, profesjonalnie uwalniając się od resztek ubrań przy wolnej muzyce, - jakakolwiek zachcianka - za twoje pieniądze - Wtedy zadzwonię do ciebie .... Nadieżda! – Klim śmiał się pijacko, odurzony sporą ilością alkoholu i wszechogarniającym erotycznym nastrojem. - Bez problemu! Zatem przytul swoją Nadiushkę! – szepnęła uwodzicielsko brunetka, przyciskając do niego swoje nagie ciało. - I wkrótce umrę! – Klim powiedział obojętnie. Dziewczyna odsunęła się od niego jak ukąszona. „Nie bój się!”. To nie jest zaraźliwe! – Klim uspokajająco pogładził jej nagie plecy. – Już prawie nie ma mnie…. Zaraz zjedzą mój mózg, ale to nie jest najgorsze…. Najpierw zjedli moją duszę, potem zniknęło serce…. Ale teraz - zjadają resztki i już nie będzie - NIC - JEDŹ - Wow! – piękność zagwizdała i sięgnęła po papierosa. – Widziałem wszystko, ale po raz pierwszy żywego trupa – I co teraz? – zapytał z dystansem Klim. Podniecenie zniknęło równie nagle, jak się pojawiło. Nagle poczuł się wyjątkowo głupio i samotnie we własnym wymiętym łóżku i w ramionach obcej kobiety. „Czego chcesz?”. – zapytała piękność, szybko przyłączając się do przerwanej gry seksualnej i przybierając uwodzicielskie pozy. „Chcę tego – mentalnie”. Zrozumieć? A więc od serca do serca – Jak to? – brunetka zaśmiała się głośno. „Na pewno nie jesteś sobą”. Co dusza ma wspólnego z seksem? „Masz rację – absolutnie nic” – sięgnął do kieszeni marynarki leżącej na podłodze marynarki i wyjął plik zmiętych banknotów. „Masz, weź to” – wręczył jej pieniądze – „i dziękuję bardzo!”. I dziękuję za co? – piękność rozszerzyła oczy, od razu doceniając pokaźną kwotę. „Bo natychmiast stąd znikniesz i uchronisz mnie przed bezsensowną stratą czasu” – odpowiedział Klim i szeroko otworzył okno, wpuszczając do pomieszczenia strumienie świeżego powietrza. **************************************** ********** ****** Chmiel szybko rozpłynął się w czystym powietrzu chłodnej jesiennej nocy. Klim obracał się w łóżku jak węgorz na patelni i na próżno próbował uspokoić chaotyczny kolejdoskop wydarzeń dnia, w którym żył. Jak w niemym filmie migały podarte obrazy: spocona, przestraszona twarz Trukhina, porozrzucane papiery na stole, drapieżne zakrwawione usta brunetki, stado wron szybko spadających z drzewa, wściekle kręcące się koło ruletki w kasynie, winne spojrzenie lekarza, fotografia w dłoni….- Śmierć nigdy nie ostrzega przed swoją wizytą! – odezwał się wewnętrzny głos i „film” się skończył. Z szaleńczym biciem serca Klim skoczył do okna i trzasnął nim z taką siłą, że gruba framuga głośno pękła. Ale ONA nadal uporczywie przenikała do jego mieszkania i do jego życia zewsząd: z najcieńszych szczelin okiennych, zza grubych zasłon, z drzwi wejściowych, z powietrza, z przenikającego przez zasłony światła księżyca... Wreszcie ONA przeniknęła do jego głowy i, zwinięty w kłębek, otoczył jego mózg jej śmiercionośnym i ciasnym uściskiem. Został rzucony na podłogę przez wybuchową falę ostrego bólu głowy. Nie pamięta, jak sięgnął po paczkę środków przeciwbólowych pozostawioną na stoliku do kawy. Zrobiło mu się tak ciemno w oczach, że Klim nie był w stanie odczytać nazw na opakowaniach, więc wycisnął zawartość pierwszego opakowania, które wypadło niegrzecznymi palcami i natychmiast połknął kilka tabletek, krztusząc się twardą otoczkągorzkie lekarstwa. Trzymając się ścian, jakimś cudem doczołgał się do łazienki i włożył płonącą głowę pod strumień lodowatej wody. Jego świadomość nieco się rozjaśniła i z dystansem obserwował, jak różowe strumienie unoszone są przez prądy wodne. „Teraz będę krwawić i umrę”. Tutaj. We własnej łazience. Przeżywszy pierwszy i ostatni dzień swojego Życia przed Śmiercią tak głupio i bezużytecznie, pomyślał Klim z rosnącym gniewem, próbując zatamować obfite krwawienie z nosa. - A może, cóż, on? Prognoza jest już znana. Jaki sens ma dalsze łykanie tabletek, okresowe zmaganie się z bólem i bieganie do szpitala, aby przedłużyć agonię? Bez sensu i głupio. Kilka słoiczków magicznych tabletek nasennych – to wszystko. Pełny spokój i wolność. Od nieustannych cierpień fizycznych i zwierzęcego strachu w codziennym, minutowym oczekiwaniu na śmierć. Strach, który od teraz stanie się jego stałym towarzyszem na czas nieokreślony. Wolność od bólu, który niczym wielka i nienasycona ośmiornica rozpostarła swoje jadowite macki i rozprzestrzeniła się na najsubtelniejszy i niewidzialny organ ciała - duszę, powodując niesamowite cierpienie, sto razy większe niż ból cielesny. Zataczając się, udał się do kuchni i rzucił na stół domową apteczkę z lekami. – To wszystko… Mam dość… Do diabła ze wszystkim… Oto moja decyzja! – Klim drżącymi z napięcia rękami wylał zawartość dużego słoika. „Zdenerwowanej Nanoczce wystarczyła połowa takiej tabletki, aby dziecko spało spokojnie przez cały dzień.... Ciszę przerwał przenikliwy sygnał telefonu komórkowego: „Otwórzcie!” Wiadomość SMS dotarła! - Głupi zoomer! Już od dawna chciałem to zmienić – mruknął zirytowany Klim – a co chcą mi powiedzieć na rozstaniu? Albo ze zwykłej ludzkiej ciekawości, albo ze zdziwienia, podniósł rzucony na korytarzu telefon komórkowy i przeczytał, co następuje: „Drogi Klimie Aleksandrowiczu! Jesteśmy gotowi na wielkie otwarcie. Odmowa nie zostanie przyjęta. Do zobaczenia 29 września. Twoi wdzięczni przyjaciele. Sewastopol pamięta i czeka.” Klim obudził się jak po długim, ciężkim śnie i spojrzał na zegarek: elektroniczny wyświetlacz wskazywał godzinę 6 rano. Powoli wszedł do kuchni, automatycznie włączył ekspres do kawy i automatycznie zmienił datę w kalendarzu ściennym: nadszedł 28 września. - Cóż, miasto jest bohaterem! I nie może spać w takiej chwili – Klim nagle się uśmiechnął – to znaczy, że z Olympusem wszystko się udało… - Podczas wzlotów i upadków ostatnich miesięcy, nie mówiąc już o ostatnich wydarzeniach, całkowicie zapomniał o tej małej usłudze, którą świadczył swoim partnerom w Sewastopolu kilka lat temu - „tanio” udostępnił część zakupionej działki za budowę nowego kompleksu hotelowego. - Teraz to odkrycie... - Co? Niezły pomysł! – pomyślał nagle Klim, nie bez przyjemności wdychając aromat swojej ulubionej kawy. – Jesień na morzu, ulubione miejsca, szczerze wdzięczni przyjaciele, zmiana scenerii.... Zwariować, czy co? – zadał sobie pytanie na głos i natychmiast odpowiedział: „Dlaczego nie?” ONA i tak mi nie ucieknie, ale od niej trochę odpocznę... Podniósł rolety, wypuszczając pierwsze promienie słońca nowego dnia, nalał do pełnego kubka mocnej kawy i odsunął na bok pigułki rozsypane na stole. ROZDZIAŁ 2 POSŁANIK „Do Anioła Bożego, mojego świętego opiekuna, danego mi od Boga z nieba na moje przestrzeganie! Gorąco modlę się do Ciebie: oświeć mnie dzisiaj, zbaw mnie od wszelkiego zła, prowadź mnie do dobrych uczynków i kieruj na drogę zbawienia. Amen.” Modlitwa do Anioła Stróża Zgodnie z wyrobionym przez lata nawykiem otworzył swój pamiętnik. Czwartek, 28 września. Czysta, czysta kartka papieru, niezapełniona ani jedną linijką, ani jedną notatką na marginesie. „Zadzwoń”, „zrób”, „spotkaj się”.... Po raz pierwszy w historii jego napięty grafik biznesowy uległ załamaniu i został całkowicie zignorowany przez skrupulatnego właściciela, dając mu całkowitą swobodę wyboru i działania. Tyle, że wczoraj w jego życiu rozpoczęło się nowe odliczanie… „Och, tak” Klim skrzywił się i trzaskając pamiętnikiem, odłożył go na bok. – Wygląda na to, że o 11 rano trzeba być w szpitalu na pierwszy kurs terapii, czy jak tam to się nazywa… Perepetiyachaotyczny wieczór i trudna noc, przesiąknięte straszliwym bólem i burzą emocji, nagle ustąpiły miejsca całkowitej obojętności i lepkiej apatii. - Trzeba, żeby tak się kręciło! „Jak on wyszedł z maszynki do mięsa” – pomyślał, bojąc się zaskoczyć swój zrelaksowany stan. „Co powiedział Iwan Iwanowicz?” Najkorzystniejszym tłem dla zaostrzenia bólu jest stan neurotyczny, depresja psychiczna i strach. STRACH….. – zimna ośmiornica z koszmarów znów poruszyła się gdzieś w głębi czaszki i przypomniała o swojej obecności garścią rozrzuconych na stole tabletek. - Nie możesz czekać! – warknął ze złością na swojego niewidzialnego rozmówcę i za jednym zamachem wyrzucił leki do kosza na śmieci. - I to brzmi - jak obrzydliwie - stan neurotyczny... Dobrze, że nikt nie widział tego strasznego ataku haniebnej słabości. Poranek w końcu nastał swój własny i rozbłysnął słońcem, rozpuszczając szare cienie nocnych duchów złotymi promieniami. Klim chętnie wziął chłodny prysznic, zmywając lepkie pozostałości koszmaru, którego doświadczył. - Tak, niech to idzie w cholerę - szpital, praca, obowiązki i okoliczności, w tym ta cholerna diagnoza! Wszystko. Teraz nie jestem nikomu nic winien, tylko sobie, czyli będę robić to, czego naprawdę chcę. Wreszcie. Po raz pierwszy i ostatni w życiu. Doktor miał całkowitą rację, mówiąc o motywacji osobistej, wzmocnieniu siły woli i przekierowaniu uwagi z choroby na coś innego, coś, co było celowo ignorowane i niezauważane przez długi czas. „Na przykład jesień na morzu to od dawna różowe marzenie, spisane w kategorii nierealne i nieosiągalne” – podniósł głośno myśl, pewnie wrzucając niezbędne rzeczy do torby podróżnej. – Wieczny brak czasu, wieczny „nie ma czasu” i „powinno”… Kiedy ostatni raz odpoczywał? Tak po prostu – bez towarzyszących wyjazdowi spotkań biznesowych i negocjacji? Być może we wczesnej młodości - on sam był zaskoczony tak nieoczekiwanym odkryciem. - A potem - jedziemy, jedziemy, jak szalony bałagan: biznes - pieniądze - biznes - łańcuch ciągły i nierozerwalny, dobrowolnie rzucony z mocną pętlą na szyi. „Klim Aleksandrowicz nie umie tu odpoczywać!” - to oklepane zdanie, wygłaszane od czasu do czasu z dumą przez jego pracowników, teraz przypominało żałosny komplement, a raczej smutne requiem dla własnych pogrzebanych pragnień. Klim szybko, aby w ostatniej chwili nie zmienić zdania, zadzwonił do Trukhina na komórkę, dał mu zlecenia na najbliższą przyszłość i zamówił samochód służbowy. Nie lubił pociągów, więc jeśli tylko było to możliwe, zawsze preferował trasy dużych prędkości ze zmiennym szeregiem krajobrazów za oknem samochodu. **************************************** ********** ******- Co za niespodzianka! – Markirosyan radośnie zagrzmiał następnego dnia, otaczając Klima mocnym, przyjacielskim uściskiem. - Naprawdę się tego nie spodziewałem - nie spodziewałem się tego! Nadal znalazłeś swój cenny czas? Tyngiz Markirosjan, dyrektor generalny sewastopolskiej firmy budowlanej, która od dawna współpracuje z Wiktorią, przyjął Klima z charakterystyczną orientalną gościnnością, a jego gabinet jednym ruchem ręki zamienił się natychmiast w magiczny obrus – auto- zmontowany obrus, zawalony drogimi napojami i dobrymi przekąskami. „Twój nieoczekiwany SMS był dla mnie zaskoczeniem” – powiedział Klim, ze szczerą przyjemnością ściskając dłoń swojego starego towarzysza. Sewastopol przywitał go ciepłą złotą jesienią, pogodą i słonecznym nastrojem, co sprawiło, że jego duszy zrobiło się trochę cieplej i wygodniej. - Jaki rodzaj wiadomości tekstowej? – zapytał zdziwiony Markirosjan, komicznie zaokrąglając swoje grube, orlie brwi. - O czym ty mówisz, kochanie, nie jestem fanem tych zabawek dla dzieci - telefon jest przeznaczony do dzwonienia, a nie pisania listów! Gdzie się podziewałeś? Dzień wcześniej długo próbowałam się z Tobą skontaktować – bezskutecznie: nie ma Cię w biurze, Twój telefon komórkowy nie odpowiada. Prosiłem, żebyś mi natychmiast powiedział, że oddzwonisz w trybie pilnym. ….-Nawiasem mówiąc.” Tyngiz nagle doznał objawienia i onzamarł z otwartą butelką Hennessy w dłoni, „skoro do mnie nie oddzwoniłeś, skąd wiedziałeś, że dzisiaj otwieramy?” „Mówię ci, dostałem SMS-a” – odpowiedział Klim nie mniej niespodzianka, otwierając listę odebranych wiadomości w telefonie. - Oczywiście, ciężko pracowałem, ale jeszcze nie odszedłem od zmysłów. Teraz znajdę….Gdzieś tu to było….- Dręczył gorączkowo swoją komórkę, ale poza natrętnymi informacjami reklamowymi operatora telekomunikacyjnego i gniewnymi oskarżeniami obrażonej Nanoczki, nie było żadnych innych wiadomości. „Będziecie się śmiać, ale moja „rzecz – doktor” utonęła w wodzie...” Klim mruknął zawstydzony. - Zostaw swój telefon w spokoju! – Markirosjan zagrzmiał energicznie, wyciągając w górę napełnioną szklankę. – Co za różnica – jaki „perkusista” napisał dla ciebie ten list! Najważniejsze, że tu jesteś i dasz mi pełny odpoczynek, dopóki całkowicie nie oczyścisz swoich rozgorączkowanych mózgów. - Co możesz zobaczyć? – zapytał ostrożnie Klim, patrząc badawczo na swojego towarzysza. -Masz na myśli swój mózg? – Tyngiz zaśmiał się głośno. - Więc zawsze byli wybitni w twoim życiu - z ich pomocą narodził się nawet nasz „Olympus”! Ale konkretnie wyglądasz na zmęczonego – inaczej na pewno byś nie przyszedł. No cóż, zacznij się relaksować i cieszyć życiem. A więc plan jest taki: o szóstej wieczorem część uroczysta, potem wielki Sabantuy z okazji otwarcia kompleksu, a na jutro mamy zaplanowany wielki żeglarstwo, więc zdążycie, więcej niż kiedykolwiek. Wszystko będzie tak, jak lubisz: morze wódki, ostryg i piękności! „Dziś jestem całkowicie do twojej dyspozycji” – Klim uśmiechnął się szeroko, dobrowolnie poddając się wrzącej i zdrowej energii kochającego życie Markirosyana. - Ale jutro - przepraszam. Ostrygi i piękności powodują ostatnio wyraźną zgagę, dlatego chcę wybrać inną, bezpieczniejszą drogę. - Więc będziemy cię leczyć! – Markirosjan powiedział i podsumował mądrym spojrzeniem: – Uch, uch, kochanie, zrobiło mu się naprawdę źle… No cóż, jak może być taka zgaga? A co ze szklanką wody, która jest albo do połowy pełna, albo do połowy pusta, w zależności od Twojego osobistego nastawienia? - Dobra, dobra, wielki mędrcze! – Klim się zaśmiał. „Są po prostu przypadki, gdy więzień nagle zaczyna widzieć nie zwykłe więzienne kraty, ale pojawiające się przez nie gwiazdy. Więc chcę patrzeć na gwiazdy.**************************************** ******** ************************* Głowa pękała mi jak kocioł z gorącym piwem. „Widocznie mi też pozostały aktywne i hałaśliwe wydarzenia – wraz z codziennym trybem życia” – ze smutkiem zauważył Klim, budząc się w sterylnie czystym i pachnącym nowym pokoju hotelowym w Olimpie. Prezentacja kompleksu trwała do białego rana, a teraz najbardziej chciał zaczerpnąć trochę świeżego powietrza i po prostu wsłuchać się w ciszę. Powoli się przygotował i przywołał Iljicza, swojego stałego kierowcę, który towarzyszy mu we wszystkich podróżach służbowych. Kierowca, lekko wymięty po długim bankiecie, nie wyrażał zbytniego entuzjazmu wobec perspektywy długiej podróży – słońce schowało się za jesiennymi ołowianymi chmurami, a w powietrzu wisiało pełne napięcia oczekiwanie na deszcz. „To mój stary pomysł – rozwiązanie, więc nie ma innego wyjścia” – warknął Klim, wsiadając do samochodu. Ile razy będąc w Sewastopolu odkładał tę podróż na później, w głębi duszy marząc w głębi duszy, że pewnego dnia – bez pośpiechu i pośpiechu – wróci tam, gdzie wiele lat temu doświadczał niesamowitego poczucia harmonii i pokój. Wreszcie nadszedł ten czas – tak po prostu, szybko i niespodziewanie… Klim przez długi czas zbierał najżywsze zdjęcia swojego życia i starannie wkładał je do sekretnej szkatułki pamięci. Za diament swojej kolekcji uznał Przylądek Fiolent, jeden z najbardziej wyjątkowych zakątków Krymu, położony na Półwyspie Heraclean 15 kilometrów od centrum Sewastopola w kierunku Jałty. Wystarczył mu jeden raz, aby zakochać się w pięknie tego dzikiego, dziewiczego skalistego wybrzeża, otoczonego przezroczystymi ikrystalicznie czysta woda Jasper Beach. Klim wciąż nie mógł zapomnieć ostrego uczucia zachwytu, którego on, siedemnastoletni chłopiec, doświadczył, stojąc na szczycie góry i kontemplując nieziemskie piękno magicznego królestwa dziewiczej przyrody. Zapierało dech w piersiach wspaniałość dzikich skał, wysokich na prawie sto metrów, piętrzących się nad lazurowym morzem, chaotycznej sterty szarych kamieni i białego piaszczystego dna z rozsianymi po nim podwodnymi skałami, pokrytymi dziwacznymi wodorostami. To był naprawdę fantastyczny widok! Następnie zrobił na nim szczególne wrażenie spiczasty klif samego Przylądka Fiolent, ogromna grota Diany i starożytny klasztor św. Jerzego, położony na samym skraju klifu. Kolosalna energia tego miejsca, absolutna cisza i błogosławiony spokój kusiły jakąś wielką tajemnicą, której nigdy nie miał czasu rozwikłać. „Wszyscy mamy tendencję do idealizowania i wyolbrzymiania niektórych naszych wspomnień z dzieciństwa i młodości” – powiedział mądry Iljicz, jak mówią ludzie, w drodze do Fiolent. – A potem, kiedy dorośniemy i znów wrócimy tam, gdzie „drzewa były duże”, okazuje się, że wszystko jest o wiele prostsze i bardziej prymitywne, niż nam się kiedyś wydawało. Kiedyś też śniłem stare marzenie i po prostu maniakalnie chciałem jeszcze raz zobaczyć słynną aleję palm w Jałcie, która utkwiła w moich wspomnieniach z dzieciństwa jako przestronna droga do nieskończoności, otoczona gigantycznymi drzewami o egzotycznej urodzie. I co myślisz? Kiedy znów tam trafiłem, już jako dorosły i rodzinny człowiek, nie mogłem zrozumieć, dlaczego moje dzieci tak szalenie zachwycają się tymi zwyczajnymi, skromnymi i cienkimi palmami? Co oni widzą, czego ja już nie mogę zobaczyć w tym życiu? Tak to wszystko wygląda... – westchnął kierowca, zatrzymując samochód pod skalistym klifem przy wjeździe do Fiolent. – Tak, ale tutaj piękno jest naprawdę nie do opisania! - Powiedz mi, Iljiczu, jak inaczej możesz na to zareagować? – wykrzyknął entuzjastycznie Klim, otwierając ramiona na swoje najgłębsze pragnienie, w końcu ucieleśnione w rzeczywistości. – Fiolent jest wciąż taki sam, po prostu stałem się inny… Słuchaj, muszę pobyć sam. Przynajmniej na kilka godzin. Tak długo tego chciałem! Klim puścił kierowcę, umówiwszy się z nim, że gdy tylko zakończy „medytację”, natychmiast oddzwoni do niego na komórkę. Podszedł do samej krawędzi klifu i zaciągnął się mocnym eterem. Przejrzyste jesienne powietrze przesycone było zapachem morza, więdnącej trawy i cichym smutkiem, utkanym z niewidzialnych strun lekkiej, romantycznej melodii. Z góry Cape Fiolent przypominał ogromny żywy organizm, w którym życie pulsowało zgodnie z niewidzialnymi rytmami planety. Duże skaliste góry rozciągające się daleko za horyzontem oddychały powoli i cicho, szeptały zarośla krzaków i drzew; Morze powtarzało je echem, rytmicznie wdychając i wydychając kudłate glony i dziwaczne koralowce o białym, piaszczystym brzuchu. Zdawało się, że przyroda cieszy się pełną harmonią z Wszechświatem i z rozmaitych dźwięków, zapachów i kolorów komponuje uroczysty hymn na cześć samego Życia. Nieświadomie posłuszny naturalnemu instynktowi Klim wyciągnął ramiona i zamarł, zamykając oczy. Stał się pojedynczym słuchem i zmysłem, pozwalając energii ziemi i nieba swobodnie podróżować po swoim ciele. Kilka minut później poczuł, że niczym puste i wyschnięte naczynie napełnia się ponownie uzdrawiającą i wszechmocną mocą zrodzoną w wyższych sferach kosmicznych. Siła ta wytrysnęła niewidzialną sprężyną z wnętrzności ziemi, pewnie przeszła przez nogi, płynęła wzdłuż kręgosłupa i osiągnęła swój najwyższy punkt gdzieś z tyłu głowy, łącząc się tam z niebiańską energią i rozprzestrzeniając się w przyjemnej fali krążenia ponownie na całym ciele. - Jak dobry! – Klim przeciągnął się błogo i otworzył oczy. Pamięć ciała właśnie automatycznie odtworzyła jedną z zapomnianych technik, które praktykował wiele lat temu, kiedy w uniesieniu młodzieńczego maksymalizmu uparcie próbował rozwikłać odwieczne filozoficzne pytanie o Sens Życia. „Odpowiedź nigdy nie została znaleziona i nie ma już sensu” – zKlim pomyślał z żalem. – Szkoda… Już niedługo odejdę na zawsze, nie wiedząc, po co w ogóle przyszedłem na tę ziemię. Sama natura sugeruje, że znaczenie kryje się w czymś więcej, prawdopodobnie o wiele większym niż całe to codzienne mysie zamieszanie zwane „Walką o przetrwanie” i „Realizacją społeczną”. Żadnego spokoju ducha i najmniejszego samozadowolenia z tego, co po mnie pozostanie. I nie ma tu nic specjalnego... No i co z tego - wielka nazwa stabilnej i odnoszącej sukcesy firmy... Co za drobnostka! Czasami wydaje mi się, że „Victoria” wypiła ze mnie kropla po kropli wszystkie soki życiowe, wyssała ze mnie całą energię i całkowicie podporządkowała mnie swojej mocy. Obustronnie korzystna wymiana barterowa: ja daję jej, a ona daje mnie. Oddałem się jej - całym sercem i całą duszą, a ona hojnie odwdzięczyła mi się złotą monetą za błyskotliwą karierę, wielkie nazwisko i okrągłe konto bankowe. Znowu pozwolił sobie pomyśleć o Śmierci i nawet próbował odwzajemnić uśmiech tej okropnej, bezzębnej starej kobiety, której cuchnącego oddechu nie rozwiewał nawet czysty morski wiatr i unosiła się niewidzialnie wokół niego. Dawno, dawno temu w tym miejscu stał inny Klim – młody, dziarski, odważny, pełen śmiałych pomysłów, wspaniałych planów, kolorowych marzeń i szczerych pragnień. Potem jego oczy zapłonęły jakimś silnym, wewnętrznym ogniem, za co przyjaciele nazywali go „energetyzatorem” i „maszyną perpetuum mobile” - za jego niepohamowane pragnienie życia i niestrudzone fantazje. - Bateria wyczerpana. – Klim uśmiechnął się ironicznie na widok napływających wspomnień, „a dawny ogień zamienił się w zimny metal – w stal, zdolną do kontrolowania, ale nie ogrzewającą. Prawdopodobnie gdzieś tutaj, w tym dzikim i naturalnym miejscu życia przyrody, zgubiłam nie tylko odpowiedź na sekretne pytanie, ale także część siebie... Albo z przedawkowania świeżego powietrza, albo z napiętego potoku myśli przyszedł zwykły ból głowy i utkwił w mózgu metalowymi kolcami. Klim zachwiał się lekko i cofnął od krawędzi klifu. Atak nasilał się, pochłaniając mój umysł i wywołując ogłupiające nudności. Chciwie łykając chłodne powietrze, zaczął gorączkowo opróżniać kieszenie w poszukiwaniu tabletek, aż dotarło do niego, że cały zestaw środków przeciwbólowych został bezpiecznie zapomniany i pozostawiony w domu. Ból stał się nie do zniesienia - wydawało mi się, że moja głowa zaraz zostanie rozerwana na drobne kawałki i rozrzucona po przybrzeżnych skałach. Powoli podszedł do samego skraju góry i spojrzał w dół, gdzie szary granit zlał się z błękitem morza. – Jeden krok – i wszystko się skończy… – przemknęło mi przez myśl. – Żadnego bólu, żadnej męki, żadnego bolesnego czekania i co najważniejsze – tych obsesyjnych, morderczych, nie do zniesienia myśli....- ....Tylko mózgi rozsypane na kamieniach! - wewnętrzny głos uśmiechnął się ironicznie, a Klim mimowolnie wzdrygnął się od straszliwej wizji, jaką mu łaskawie dostarczono, która wyskoczyła jak świeże zdjęcie z polaroidu: szkarłatna krew na ciemnym granicie, spłaszczone ciało, pęknięta czaszka... - Znów ta słabość... Cholerne tchórzostwo, które po raz drugi popycha do „wyczynu”. „Potarł mocno skronie, próbując uspokoić szaleńcze pulsowanie, i zaczął powoli schodzić w dół do morza najbardziej stromą i najniebezpieczniejszą trasą, znaną od młodości. - Przynajmniej wszystko wydarzy się naturalnie! – głos zachichotał, natychmiast stłumiony przez szelest kamieni spadających spod jego stóp. Do brzegu można było oczywiście zejść po ludzku – dosłownie sto metrów stąd znajdowała się specjalna klatka schodowa dla pieszych, która zapewniała turystom bezpieczną trasę. Ale adrenalina wyskoczyła i ogarnęła całą jego istotę - była to niewypowiedziana rywalizacja z naturą, ze Śmiercią - o Życie, a może odwrotnie... Czepiając się ciernistych krzaków i zdzierając skórę z palców, czując cienkie wypustki na ostrych kamieniach i pokonując ogień w głowie, pokonywał strome zejście metr po metrze, aż znalazł się na brzegu, prawie niewidoczny ze względu na gęstą stertę skalistych klifów i ogromnych kamieni, jak gigantyczne grosze, jakby wyrzucone czyjąś silną ręką na powierzchnię z krainy.Gdy złapał oddech, ujrzał morze tuż u swoich stóp. Spieniał się figlarnymi falami, ciągnął nas za sobą i zapraszał w bezdenne głębiny. Nie myśląc ani chwili, uległ nagłemu impulsowi, zrzucił ubranie i z rozbiegu rzucił się w jego ramiona, zanurzając się na oślep w chłodne żywioły. Płynął szybko i łatwo, z każdym ruchem coraz pewniej rozpraszając napływające fale mocnymi ruchami ramion. Zimna woda natychmiast go orzeźwiła i odświeżyła głowę, rozpaloną od gorącego bólu. Po przepłynięciu dość dużej odległości przewrócił się na plecy i zamarł na wodzie z ramionami wyciągniętymi w różne strony, z przyjemnością oddając się kojącej kolebce morza. Morze delikatnie kołysało nim w różne strony, obficie oblewając go słoną mgiełką, a on z fascynacją patrzył w niebo - bezkresne i nieskończone, jak powierzchnia morza. Chmury rozstąpiły się trochę i przebiło się przez nie oślepiające słońce, rozdzierając szarą zasłonę swoimi niestrudzonymi promieniami. Dotknął go słaby oddech ŻYCIA - nieśmiały, nieśmiały i drżący, jak pierwszy pocałunek. Nagła chęć zobaczenia, poczucia i dotknięcia tego świata w całej jego wspaniałości i pięknie sprawiła, że ​​ścisnęło mi gardło. Ciepła łza szybko spłynęła po jej policzku, dotknęła warg i zlała się z morzem. Śluzy się otworzyły – a on nie powstrzymywał już niekontrolowanego słonego strumienia, który tryskał z jego oczu. Łzy wylewały się swobodnie na powierzchnię, jakby od dawna czekały na swój czas, zmywały z głębi duszy skumulowany ból i rozpuszczały się w wodzie, mieszając się z morską pianą. Odpuść trochę. Odetchnął głęboko świeżym powietrzem, odeprzeł wielką, wzbierającą falę i popłynął dalej, aż do miejsca, gdzie morze łączyło się z horyzontem jedną ciągłą linią i rozpływało się z przestrzenią powietrzną. Fale nasiliły się i okresowo całkowicie go zakryły, chłodny wiatr powodował lekki chłód, ale on nadal płynął w stronę otwierającej się przed nim otchłani, pokonując opór żywiołów i niemal poddając ból fizyczny z otwartą przyjemnością. Wznosząc się na największe grzbiety fali, doświadczył upojnej ekscytacji gracza, obsesji bojowej wojownika i triumfalnego dreszczu zwycięzcy. Im dalej płynął, tym więcej punktów zdobywał w starciu z wzburzonym morzem, tym silniejsze było to pragnienie Życia, tym pewniej było ono wypełnione sokami z naturalnego źródła. - Będziemy walczyć ponownie! - krzyknął głośno w przestrzeń i wzleciał na falę, która unosiła się nad nim z pienistym wierzchołkiem. Nagły spazm ogarnął go na samym szczycie błogości i gwałtownie skręcił mu nogę. Krzycząc ze zdziwienia, stracił orientację i natychmiast został powalony przez następną falę. Próbował wydostać się na powierzchnię, walcząc jednocześnie z uporczywym bólem i próbując zaczerpnąć choć jednego oddechu, jednak szybko nacierające fale nie wypuściły go z pułapki, wciągając go coraz głębiej w śmiercionośny wir. Wyrywając się na chwilę z niewoli wodnej, krzyknął, ale jego krzyk natychmiast rozpłynął się w słonej wodzie. Nie mogąc się już dłużej opierać, rozluźnił ręce. Ostatnią rzeczą, jaką zobaczył, zanim wszedł w zimną ciemność, był jasny, oślepiający błysk światła nad jego głową, pojawiający się w miejscu, gdzie krawędź nieba stykała się z powierzchnią morza. Ktoś delikatnie, ale uporczywie uderzył go w policzki. Raz. Kolejny...Klim otworzył oczy i niczym we mgle, tuż przed sobą ujrzał pochyloną twarz nieznajomego i jego szeroki uśmiech o białych zębach. Nie od razu zrozumiał, gdzie jest i co się stało. Błogie ciepło i senność rozlały się po całym ciele, a ono samo było lekkie i nieważkie jak pióra. Wyglądało na to, że po ciężkim dniu spał znakomicie. Klim podniósł głowę i rozejrzał się. Wciąż to samo morze, ten sam przylądek... Dopiero słońce w końcu rozproszyło chmury i zaświeciło swobodnie równym, złotym światłem. Oto jego ubrania, starannie złożone przez kogoś na kamieniach... Nie jest jasne, skąd przybyła na brzeg stara łódź z opuszczonymi wiosłami... A on sam leżał na grubej pościeli, rozłożonej na małych kamyczkach, starannie owiniętyj w ciepły, puszysty kocyk. Klim przetarł oczy i wstał na rękach. - Proszę bardzoWeź łyka! „Nieznajomy, który w końcu wyłonił się z mgły, wręczył mu małą metalową flaszkę. Albo whisky, albo jakiś ziołowy balsam przyjemnie paliło moje wnętrzności i całkowicie oczyściło mój umysł. Pamiętał wszystko. - Mam ci podziękować? – wyciągnął rękę do nieznajomego. „Zostaw to”. Nie jesteś mi nic winien. Po prostu wykonałem swoją pracę jako ratownik, który był we właściwym miejscu o właściwym czasie. „Przykucnął obok niego i uważnie przyjrzał się Klimowi oceniającym spojrzeniem, jak wielka zdobycz wyciągnięta właśnie z głębin morskich. Ten ratownik był wspaniały: drobny, niepozorny, z wyglądem kruchego ucznia - botanika. Wygląda młodo: ma dwadzieścia, dwadzieścia pięć lat. Odgarnął kosmyk blond włosów, wyblakłych od słońca i z jakiegoś powodu znowu uśmiechnął się radośnie. Miał ciekawą twarz: szczupłą, ale o bardzo regularnych, proporcjonalnych rysach, pokrytą jasnobrązową opalenizną i niezwykłym kolorem dużych oczu - jakąś bogatą zielenią, zbliżoną do lazuru, przypominającą odcień soczystej morskiej fali. - A ty jesteś ryzykowny! – powiedział facet, skręcając mokrą koszulę i natychmiast zakładając ją z powrotem na swoje chude ciało. – Nie każdemu uda się wejść do wody o tej temperaturze, a nawet przepłynąć na duże głębokości! Dobrze, że byłem w pobliżu... Klim od razu złapał się na myśli, jak ten chorowity człowiek mógł wyciągnąć z wody tak silnego człowieka jak on i w ogóle - od kiedy w tak dzikich i praktycznie opuszczonych miejscach są ratownicy.. - Dziękuję, kolego. Słuchaj, nie mam teraz pieniędzy, ale niedługo przyjedzie mój kierowca i będę ci hojnie dziękować – zaczął rzeczowo Klim – „naprawdę, gdyby nie ty... Moje szanse byłyby zero!” „Mówiłem ci, jesteś dla mnie niczym.” Nie powinieneś! – facet delikatnie go oblegał, nadal patrząc na niego takim ciekawskim i badawczym wzrokiem, od którego Klim poczuł się trochę nieswojo, i odwrócił wzrok. - No, nie bądź skromny! W tym zawodzie nie zarobisz dużo pieniędzy. - I nie zarabiam żadnych pieniędzy. – odpowiedział po prostu ratownik. - Wykonuję swoją pracę. - OK. Całkowicie mnie zmyliłeś. – Klim niechętnie zrzucił ciepły koc i pospiesznie założył chłodne ubranie. - Student? – zapytał, zaciągając się lekko wilgotnym papierosem. - Tak. Wieczny! – ratownik zaśmiał się i wybierając wygodniejszy kamień, usiadł obok Klima. - A co z wydziałem? ….Nie, czekaj, teraz sam zgadnę – zasugerował Klim, czując podekscytowanie starego fizjonomisty. Umiejętność rozpoznawania charakteru, zdolności i skłonności ludzi na podstawie ich twarzy była jednym z jego charakterystycznych „trików”, które często wykorzystywał w swojej twórczości. - Historia, filozofia czy... Botanika. – Powiedział po chwili zastanowienia. - Jeśli chodzi o to ostatnie - to był żart - doceniam! - uczeń uśmiechnął się. – Prawie ci się udało – i to nawet z botaniką. - Więc jesteś tak zaawansowany? – Klim był zaskoczony. - Więc wiesz dużo. „Czasami wydaje mi się, że jest tego nawet za dużo” – poważnie zaczął ratownik – „tak bardzo, że nawet nie wiem, gdzie to wszystko umieścić… „Więc odejdź” – powiedział hojnie Klim. Zaintrygował go początek dyskretnej rozmowy z przypadkowym ekscentrykiem, któremu również zawdzięczał życie. „Właściwe miejsce wybrałeś, jest dobre” – zaczął nie wiadomo skąd uczeń, pociągając łyk ze swojej obozowej piersiówki. – Czy wiesz, że prawie utonęłaś na Boskiej Ziemi? Klim niepewnie wzruszył ramionami, a jego rozmówca mówił dalej. - Półwysep, na którym leży dzisiejszy Sewastopol, w czasach przedgreckich nazywał się Fiolent, czyli „Boska Kraina”. Nic dziwnego, że znajduje się na nim wiele starożytnych świątyń, a co najważniejsze, to właśnie tam znajduje się linia bazowa piramid. – Ratownik potajemnie dokończył zdanie. - Dalej, dalej! – Klim ożywił się. Był miłośnikiem debat na temat „otaczających” zjawisk, które zawsze budziły jego podwójne zainteresowanie. – Krymskie pole piramid jest częścią wzajemnie połączonego światowego systemu piramid, które tworzą energetyczno-informacyjną strukturę wokół Ziemi, istniejącą od momentu powstania Ziemi. - nieprzerwanystudent, siedzący wygodnie na szorstkim kamieniu. – Zatem piramidy łączące znajdują się w punktach węzłowych tej ramki i podobnie jak system komunikacji komórkowej współdziała z antenami urządzeń nadawczo-odbiorczych w niektórych obszarach, działają one jako standard harmonizujący uniwersalną częstotliwość podstawową dla określonego regionu. W tej sieci, czyli w potężnym polu energetyczno-informacyjnym, nieustannie zachodzi proces zarządzania Uniwersum, wpływający na wszystkie procesy życiowe zachodzące na Ziemi, w tym na harmonizację poziomu świadomości ludzi. Krym nazywany jest mistyczną ścieżką do Wszechświata, a jego najsilniejsze kanały kosmiczne znajdują się w pobliżu Sewastopola i Jałty - największego skupiska piramid krymskich. A ty i ja siedzimy teraz w samym centrum akumulatora wyższych energii - na Fiolent. „Zawsze czułem, że z tym miejscem jest coś związane…” – powiedział w zamyśleniu Klim. - Z pewnością! – podchwycił jego rozmówca, szczerze zadowolony, że otrzymał wsparcie. – Ludzie, którzy dotykają świętych tajemnic piramid krymskich, nie mogą nie poczuć wibracji tej ziemi o wysokiej częstotliwości, tylko ich reakcje są różne: jedni odczuwają kolosalny przypływ siły i energii, inni wręcz przeciwnie doświadczają upadku i zaostrzenie chorób przewlekłych. Ale można to łatwo wyjaśnić: jeśli dana osoba jest gotowa przejść na nowy poziom świadomości, wówczas wewnętrzna transmutacja jest nieunikniona, a brakowi duchowego potencjału jednostki zawsze towarzyszy wyczerpanie energii. - Myślisz, że mam na to szansę, jak ona ma na imię,...transmutacja? – Klim zapytał pół żartem, pół serio „Myślę, że tak” – odpowiedział ratownik, kontynuując prześwietlanie go malachitowymi oczami. „Zwłaszcza jeśli masz tutaj wiele istotnych pytań, które od dawna od siebie uparcie odpychasz.” „No cóż, powiedzmy, że powstało” – odpowiedział Klim, nie odrywając wzroku od swoich przenikliwych oczu. – Czy odpowiedzi na nie są również podane tutaj? - Wszechświat zawsze odpowiada na wewnętrzne prośby każdego człowieka, wysyłając w jego życie niezbędne przesłania i odpowiednich ludzi, którzy pomagają w rozwiązaniu określonych problemów. To jest prawo uniwersalne. Najważniejsza jest twoja osobista gotowość do zmian, Klim. - Skąd znasz moje imię? – Klim natychmiast stał się ostrożny. Wygląda na to, że nie zdążyliśmy się jeszcze przedstawić, a jego dokumenty zostały w samochodzie….- Aha, przepraszam, nie zdążyłem się przedstawić…. „To było tak, jakby czytał w jego myślach”. – Bardzo się cieszę, że cię poznałem. Jestem twoim Aniołem Stróżem! – Ratownik uśmiechnął się promiennie i wyciągnął do niego swoją chudą rękę. Klim spojrzał na ekscentryka w szoku, po czym roześmiał się głośno. - No cóż, studencie, dajesz! Brawo - rozbawiłem cię... A ty, jak się okazuje, jesteś nie tylko bardzo mądry, ale także, jak widzę, bardzo skromny! Chociaż, jeśli tak na to spojrzeć, to naprawdę jesteś w pewnym sensie moim aniołem stróżem, no cóż, jak zawodowy ratownik, który złapał mnie w ostatniej chwili... „A dokładniej RATUNEK” – poprawił ekscentryk z lekki uśmiech i po prostu dodał, jakbyśmy rozmawiali o najzwyklejszych rzeczach – To jest moje oficjalne stanowisko i w hierarchii jestem wymieniony jako Posłaniec. Chociaż, szczerze mówiąc – powiedział poufnie, nachylając się do Klima – nie podoba mi się ani pierwsza, ani druga definicja. Pierwsze brzmi prawie jak Zbawiciel, ale jest to przywilej naszego Najwyższego Przywództwa, a drugie – „Posłaniec” – kojarzy mi się z jakąś wymuszoną akcją pokojową lub jednorazową misją miłosierdzia. Ale Guardian to zupełnie inna sprawa! Zarówno pod względem znaczenia, jak i treści. „No cóż, Strażniku” – Klim podjął zabawną grę. - Jak masz na imię? - Po hebrajsku - Malakh, po grecku - Angelos, ale po prostu mów do mnie - Gel. - Słuchaj, myliłem się. – Klim powiedział poważnie, ledwo powstrzymując uśmiech. – Wycofuję swoje założenia na temat botaniki. Czy jesteś ze szkoły parafialnej, czy z instytutu teatralnego? To wspaniale, że możesz to zrobić! Gdybym był osobą podejrzliwą i egzaltowaną – na sto procent – ​​uwierzyłbym! – Tak, niewiele mi się jeszcze udało – szczerzeuczeń westchnął: „Ale naprawdę mam nadzieję, że to się uda”. Razem z tobą - Słuchaj, czy aniołowie stróże są dawani przy urodzeniu? Klimowi nie spieszyło się z przerwaniem tej dziwnej rozmowy. Świeże powietrze, cudowne miejsce i marzyciel - oryginał - niemal całkowicie oderwały go od ciężkich myśli i rozwiały melancholię wraz z bólem głowy, który ostatecznie ustąpił całkowicie. „To absolutna prawda” – ratownik potwierdził głową. - Więc jesteś moim osobistym ochroniarzem? Dlaczego tak słabo pracujesz? – Klim sarkastycznie. -Mówisz o swojej chorobie? – zapytał ratownik. – Wziąłeś to na siebie. To konsekwencja, a pierwotną przyczyną jest długa historia kredytowa, w którą nie miałem prawa ingerować. - Skąd to wiesz?! – Lokalny „zmysł” czy coś… – przemknęło Klimowi przez myśl. - Stan organizmu człowieka, jego zdrowie fizyczne i psychiczne jest lustrzanym odbiciem filozofii życiowej człowieka. „Jakby nic się nie stało” – kontynuował dziwny rozmówca. - Słuchaj, nie ładuj tego! – Klim machnął ręką ze złością. „Mam raka”. „Wiem”. – ekscentryk powiedział cicho, spokojnie wytrzymując atak swojej stali, wiercąc oczy. – Jesteś zbyt zły i niepotrzebnie urażony. Spójrz, jaki łańcuch już sobie schrzaniłeś - Jaki inny łańcuch? – Klim zapytał już spokojniej. Kto wie, co jeśli ten krymski „guru” naprawdę coś rozumie?... - Uraza to długo chowany gniew - na siebie, na innych, na okoliczności życiowe. Najbardziej niebezpieczne jest to, że gdy już wniknie do organizmu, zwykle w tym samym miejscu, rozwijając się, zaczyna go korodować, co może skutkować różnego rodzaju nowotworami. Po osiągnięciu punktu krytycznego ukryty gniew powoduje gniew, a gniew rodzi złą chorobę - raka. Tak naprawdę życie jest sprawiedliwe, Klim, musisz tylko zrozumieć jego zasady gry. A zasada numer jeden to umiejętność bycia NAPRAWDĘ SZCZĘŚLIWYM. Klim wstał z rozgrzanej maty i ruszył w stronę morza, prostując nogi zesztywniałe od długotrwałego siedzenia. Dzień zbliżał się do zachodu słońca i wydawało się, że cała otaczająca przyroda przygotowywała się na powitanie spokoju nocy: fale ucichły, ucichł uparty morski wiatr, ucichły wokalne mewy... Melancholijny szum fal i dźwięczna cisza przyjemnie otulały ciało i rozluźniały napięte nerwy. Teraz nie miał szczególnej ochoty wdawać się w długą dyskusję i polemikę, zwłaszcza na temat choroby i szczęścia... - Co ty wiesz o szczęściu, filozofie? – zapytał niespodziewanie dla siebie Klim, zwracając się ostro do rozmówcy. Siedział w zamyślonej pozie na kamieniu i z roztargnieniem patrzył na senne fale leniwie uderzające o grotę. – Nie wiem, czego cię uczyli na twoim wydziale filozoficzno-teologicznym, ale pojęcie szczęścia jest jedną z wiodących iluzji ludzkości. To jest duch, oman, miraż na pustyni; pretekst, żeby oderwać myśli od codziennych spraw. Szczęście jest tą samą mglistą abstrakcją co miłość, która nie ma definicji, stanu ani ostatecznego celu i została wymyślona przez ludzkość wyłącznie po to, aby marzyciele tacy jak ty nie pozostali bez materiału do myślenia. „Właśnie powiedziałeś kluczowe zdanie – znane rzeczy” – powiedział spokojnie ratownik i wrzucił do wody mały okrągły kamień. – Ale są mirażem, jak te kręgi na wodzie, powstałe w wyniku ruchu ludzkiej ręki: pojawiały się, a potem znikały. Ale SZCZĘŚCIE to pewien informacyjny i energetyczny stan duszy, który... OK, wszyscy po kolei. Powiedz mi, Klim, czy znasz tęsknotę duszy? Bezprzyczynowa melancholia, głębokie przygnębienie i śmiertelna melancholia, która pojawiła się znikąd i przykryła Cię swoim ciężkim kocem? ….Nie musisz odpowiadać – ja już znam odpowiedź. Ale w tym stanie od czasu do czasu znajdują się wszyscy śmiertelnicy, którzy od lat żyją pod tym kocem i boją się wystawić nos, aby nie zobaczyć prawdziwej przyczyny tego, co się dzieje. Tak, są ciasne, duszne i niewygodne, ale są do tego przyzwyczajeni! Nawyk to jeden z najstraszniejszych i najbardziej niszczycielskich narkotyków naszych czasów. Oczywiście łatwiej jest poruszać się po dusznym i ciasnym pokoju starego życia, wypełnionymrzeczy znane: lęki i fobie, które stały się już rzadkie, tradycyjne i zakorzeniły się w samej duszy myślami typu „Taki jest mój los”, „Nie każdy powinien prowadzić w tym życiu”, „A więc tak się złożyło.. .”, „A inni jak żyją?” Tysiące pokoleń pracowało nad stworzeniem niszczycielskiej i śmiercionośnej MASZYNY NAWYKÓW i WARUNKÓW, która w swoich kamieniach młyńskich zmiażdżyła miliony istnień i losów, nie mówiąc już o samych duszach. Oczywiście te wszystkie tęsknoty, zmartwienia, smutki, melancholię i inne duchowe śmieci mogą być spowodowane wieloma przyczynami: problemami w pracy, zwolnieniem, zwolnieniami, rozwodem, brakiem pieniędzy, chorobą, brakiem miłości, zdradą, zdradą i - życie jest po prostu nudne! Ale to wszystko skutki uboczne i zwykłe konsekwencje braku najważniejszego powodu: SZCZĘŚCIA. - Jesteś mądrym facetem, Gel, czy jak tam masz na imię…. – powiedział Klim, po uważnym wysłuchaniu rozmówcy. – Kiedy byłem w twoim wieku, też marzyłem, rozumowałem, analizowałem, wierzyłem w podobny sposób… Ale życie robi swoje. Dorastałem i zdałem sobie sprawę, że wszystko jest znacznie bardziej skomplikowane lub wręcz przeciwnie, prostsze. Każdy ma swoje własne rozumienie szczęścia. Czasami wystarczy niewiele, aby to poczuć – uzyskanie nieoczekiwanej podwyżki pensji lub wygrana w losowej loterii. - Szczęścia nie można dawać w małych porcjach i zależy od udanego nabycia: pieniędzy, pracy lub ukochanej osoby. Prędzej czy później to też minie: pieniądze mogą się skończyć, praca może się zmienić, a osoba, którą kochasz, może po prostu się odkochać. Zatem wszystko wraca do normy. I znowu to znajome do pewnego stopnia rozleniwienie, poszukiwanie utraconego raju i dokuczliwe uczucie melancholii z powodu rozwiązanego stanu błogości... – Uch, ach, przyjacielu, ja też kiedyś próbowałem znaleźć drogę do utraconego raju, a nawet poprowadzić ze mną całą ludzkość, oświetlając jej ścieżki swoim własnym płonącym sercem. – przerwał mu Klim, uśmiechając się. „Wszystko zniknęło”. Jak się okazało, ludzkość jest w jednym kierunku, ja w drugim, a praw bytu nie da się zmienić... - Jest to możliwe, jeśli sprawimy, że SZCZĘŚCIE stanie się trwałym stanem w życiu... Dlaczego się uśmiechasz? Co, czy on już będzie sobie wyobrażał wiecznie błogi wyraz twarzy świętego głupca z zaklejonym i głupim uśmiechem?! Nie, wszystko jest inne. Zdradzę ci jeden sekret, Klim” – morskie oczy rozmówcy zaświeciły od inspiracji jasnozielonym ogniem. - SZCZĘŚCIE MOŻE STANOWIĆ LINIOWY, DŁUGOTERMINOWY STAN TWOJEGO ŻYCIA I GWARANCJĘ TWOJEJ UWAŻNEJ RÓWNOWAGI - Na przykład? - - Przykład? Łatwo! – odpowiedział radośnie ekscentryk i wstając z kamienia, stanął obok Klima nad samym brzegiem morza. - Spójrz, w swoim niezmiennym stanie szczęście będzie przypominało płaską, spokojną i gładką powierzchnię nieskończonego, czystego i błękitnego morza, na które możesz patrzeć bez końca i cieszyć się jego spokojem i wielkością. Czasami na tym morzu pojawiają się wesołe i szalone „baranki”, podobne do tych widzianych w oddali… Są to okresowe wybuchy, podobne do wahań amplitudy, spowodowane eksplozją pozytywnych emocji i kolosalnym wydzielaniem endorfin – hormonów radości. Można bezpiecznie i szczęśliwie zanurkować w te „baranki”, pozwalając sobie przeżyć wspaniałe chwile szalonej namiętności, stan żarliwej miłości, chwile silnego zawrotu głowy od osiągniętego sukcesu i nagłego zwycięstwa. Wszystko to stanowi „duchowy orgazm” niezbędny dla ludzkiego ciała, niczym jasny błysk i przynoszący ogromne korzyści całemu organizmowi. Ale ten orgazm nie może trwać wiecznie! Ponownie zostaje zastąpiony czystą i spokojną przestrzenią POKOJU, RADOŚCI I POKOJU, która właśnie przyjęła w swoje nieskończone przestrzenie kolejną złotą rybkę twoich cennych uczuć. Zbieraj te skarby i od czasu do czasu baw się z „barankami”, aż wyrównają się i połączą z gładką powierzchnią czystego morza Twojego życia. Czy to wszystko? – zapytał zdziwiony Klim. - Nie spiesz się! – ekscentryk zatrzymał go, po czym cierpliwie kontynuował: „Teraz wyobraź sobie, że jesteś prawowitym właścicielem swojego morza”. Dlatego tylko w Twojej mocy jest zapobieżenie niszczycielskiej burzy, która może sprowadzić chaos.i zamieszaj czystą wodę, wyrzucając kupę śmieci, błotnistych glonów i podartych resztek twojej cennej złotej rybki. Ale to połowa problemu! Jeśli potężna fala sztormowa zaleje Cię na głowę, zakręci w śmiercionośnym lejku i wciągnie na dno, możesz nie mieć czasu na wynurzenie się, aby odetchnąć ratującym życie powietrzem i na zawsze zejdziesz pod wodę. Nie dopuść do burzy morskiej, aby nie zakłócić jej pełnej wdzięku i gładkiej powierzchni, pilnuj jej porządku, chroń jej spokój. Fale depresji, melancholii, niedowierzania, urazy, samobiczowania, złośliwości, wściekłości, zazdrości i gniewu to tylko niektóre z tych negatywnych i destrukcyjnych emocji, które powodują prawdziwy upadek ludzkiego życia. „Zawsze łatwo jest mówić, ale zrobić to…” Klim uśmiechnął się szeroko. „Wszechświat nie wie, co to znaczy – nie wiem jak”. Boska mądrość i prawa Wszechświata zawsze były dostępne dla każdego. Są w duchu każdego człowieka, WYDAJE SIĘ JE ZNALEŹĆ W SWOIM SERCU... - No ale o co chodzi, filozofie, o co chodzi? – wybuchła Cream, przerywając dzwoniącą ciszę. „I tak niedługo KOŃCZĘ, czy jest coś, czego nadal nie rozumiesz?” „TO, CO GĄŚNICA NAZYWA KONIEC ŚWIATA, TWÓRCA NAZYWA MOTYLEM” – powiedział ratownik powoli, cicho, ale bardzo przekonująco. – Swoją drogą, to nie ja na to wpadłem, ale jedna bardzo mądra osoba, która zna prawa transformacji z pierwszej ręki… – Och, och, och! – Klim jęknął zmęczony, wstając z chłodnej ziemi. – Jakaś transformacja już się rozpoczęła! Czy wcześnie zacząłeś przygotowywać się do sesji, a teraz chcesz powtórzyć wszystkie zapamiętane bilety? - Transformacja jeszcze się nie rozpoczęła. DO WIDZENIA. – Jak gdyby nic się nie stało, uczeń uśmiechnął się delikatnie, ignorując ostatnie zadzior. - Ale jest nadzieja, bo jak to mówią, gdy uczeń jest gotowy, wtedy pojawia się Nauczyciel... - To ty, czy co? – wtrącił się ironicznie Klim i chciał kontynuować… Gdzieś z góry dobiegło głośne i uporczywe pikanie samochodu. Klim dotarł do podnóża góry i dostrzegł na szczycie postać swojego kierowcy, który próbował go dojrzeć wśród przybrzeżnych skał. - Klim Aleksandrowicz, gdzie jesteś? - krzyknął Iljicz, podbiegając do samej półki. - Czy wszystko w porządku? - Pełny! – odpowiedział Klim. – Poczekaj na mnie na górze – zaraz przyjdę – Potrzebujesz pomocy? – zapytał ze współczuciem kierowca, „w przeciwnym razie zacząłem się już poważnie martwić – dawno do mnie nie dzwoniłeś, a Twój telefon komórkowy był poza zasięgiem”. Tutaj przyszedłem cię szukać! - Nie, nie, wszystko w porządku! – krzyknął Klim i odwrócił się, żeby pożegnać się z ratownikiem. Nie mógł uwierzyć własnym oczom: brzeg był pusty, a w miejscu, gdzie kilka minut temu stała zacumowana łódź, jak gdyby nic się nie stało, fale pluskały beztrosko. - Hej, studentko! Co za żart...wychodzę! – Klim zawołał w ciszę, sugerując, że ekscentryk kontynuuje w ten sposób swoje dziwne zabawy. - Filozofie, wyjdź! Chcę Ci jeszcze raz podziękować! – krzywiąc się z zimna, zanurzył się po kolana w wodzie i próbował zajrzeć za duże głazy wystające z wody. Odpowiedzią był wciąż miarowy szelest morza i leniwy krzyk rzadkich mew lecących nad falami. - Po prostu fantastycznie! – Klim ze złości wzruszył ramionami i podwijając wyżej mokre spodnie, zaczął wspinać się po górze. -Zgubiłeś coś tam? – zapytał Iljicz, kiedy Klim wspiął się na górę. - Widziałem, jak biegłeś brzegiem... - Tak. Człowiek. – odpowiedział, łapiąc oddech po ciężkiej wspinaczce. - Swoją drogą, zauważyłeś gdzie poszedł? - Kto? – Iljicz był zaskoczony. - Nie było tam nikogo oprócz ciebie - sezon plażowy już się skończył! - No dalej, nie było nikogo! – Klim zachichotał i pociągnął oszołomionego kierowcę na sam skraj klifu. – Chcesz powiedzieć, że nic stąd nie widziałeś? Tam, niedaleko brzegu, była łódź ratunkowa. A tam, gdzie siedziałem, był inny mężczyzna – taki chudy, wątły facet. Dobrze? „Nie, Klimenty Sanych” – odpowiedział niewinnie Iljicz, „mówię ci, że nikogo nie widziałem”. A kiedy to było? -Czy ty żartujesz? – Klim poszybował. – Rozmawiałem z tym człowiekiem przez kilka godzin i do tego czasu utrzymywałem z nim kontakt.

posts



69504959
95848223
10929778
82424613
26970474